Ostatni rejs, ostatnia wachta. Tajemnicza śmierć marynarza

67-letni Mirosław Doliński planował grudniowym rejsem 2014 roku pożegnać się z morzem. Pod koniec kwietnia pełnił swoją ostatnią wachtę na statku, który przewoził pellet opałowy. Mężczyznę znaleziono w magazynie sztauerskim. Zatruł się tlenkiem węgla, który może emitować wilgotny pellet. Dlaczego opuścił wachtę i pojawił się w miejscu, do którego nie wolno mu było wchodzić?

Mirosław Doliński był emerytowanym żołnierzem. Żeby dorobić do emerytury, kilkanaście lat temu uzyskał uprawnienia marynarza i od tej pory pływał na statkach. W grudniu 2014 roku wypłynął w rejs statkiem Corina.

- Chwalił załogę, chwalił statek. Ten ostatni rejs miał być pomocą finansową dla mnie i brata – opowiada Jowita Matuszewska, córka pana Mirosława.

28 kwietnia 2015 roku statek cumował w duńskim porcie. Mirosław Doliński pełnił swoją ostatnią w życiu wachtę na statku. Podczas kolacji zauważono jego nieobecność. Po dłuższych poszukiwaniach okazało się, że był w magazynku sztauerskim na dziobie statku. Zatruł się tlenkiem węgla.

- Tata znalazł się w miejscu, gdzie nie powinien być, bo tak to określili pracownicy zarządu. Z tego, co wiem, statek przewoził pellet, dni były wilgotne, więc nie sprzyjało to przewożeniu, zaczął się ulatniać tlenek węgla - opowiada Jowita Matuszewska.

- Dziś łatwo można uznać, że Mirosław Doliński jest sam sobie winny, bo zszedł do ładowni, gdzie schodzić nie powinien. Natomiast jest pytanie: czy wiedział, że nie powinien tam schodzić? – zastanawia się Przemysław Woś, dziennikarz Radia Gdańsk.

Sprawą zajęła się Państwowa Komisja Badania Wypadków Morskich, która uznała, że jedną z przyczyn śmierci były zaniedbania w zakresie bezpieczeństwa na statku. W czerwcu tego roku prokuratura umorzyła śledztwo w tej sprawie uznając, że na statku nie doszło do popełnienia czynu zabronionego.

- Państwowa komisja badania wypadków morskich stwierdziła liczne uchybienia, przede wszystkim były źle oznakowane pomieszczenia i braki w dzienniku pokładowym – opisuje Jowita Matuszewska.

- Raport Państwowej Komisji Badania Wypadków Morskich jest dokumentem powszechnie dostępnym, więc prokuratura ma wiedzę co do jego treści. Przy czym z treści samej ustawy wynika, że nie jest ten dokument dowodem w postępowaniu karnym – informuje Tatiana Paszkiewicz z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.

- Zaskakujące jest to, że prokuratura praktycznie nie ustaliła, skąd wziął się czad w tej ładowni. Napisano, że zgodnie z opinią biegłych pellet, który statek przewoził, nie mógł emitować tego typu gazu, że tylko gdyby się palił, mógłby ten tlenek węgla emitować. Natomiast z raportu komisji wynika jasno, że nawet w tej postaci (stałej, wilgotnej) może emitować tlenek węgla i takie przypadki już miały miejsce – mówi Przemysław Woś, dziennikarz Radia Gdańsk.

- Może tato jeszcze by przeżył, gdyby nie ratowano go w pomieszczeniu zatrutym – podkreśla Jowita Matuszewska.

- Tam był istny chaos, potwierdza to zatrucie części załogi, która chciała pomóc. Najpierw trzeba było sprawdzać stężenie, a dopiero potem ratować. Czemu tak długo on leżał tam? To są wszystko niewyjaśnione przez prokuraturę zdarzenia – zauważa Daniel Doliński, syn zmarłego marynarza Mirosława Dolińskiego.

Zarówno armator statku, czyli  Żegluga Gdańska, jak i marynarze, którzy byli wtedy w rejsie z Mirosławem Dolińskim, milczą. Nie chcieli przed kamerą komentować sprawy. To mail od armatora statku Żeglugi Gdańskiej:

„Przyczyną śmierci  było nieuzasadnione (…) wejście marynarza wachtowego do dziobowego pomieszczenia sztauerskiego sąsiadującego z ładownią, do którego przedostał się tlenek węgla wydzielany przez ładunek. W świetle powyższego, trudno jest winić kogokolwiek z nas za ten nieszczęśliwy wypadek i jest to nasze stanowisko w tej sprawie, które postanowiłem przedstawić na piśmie w celu uniknięcia nieporozumień i niedomówień.”

- Kto zawinił? To nie może być jedna osoba. Załoga liczyła 10 osób. Do wachty powinny być wyznaczone 2 osoby co najmniej. Nie można tak spłycić i powiedzieć, że to jest tylko i wyłącznie wina mojego taty – uważa Daniel Doliński, syn zmarłego.*

* skrót materiału

Reporter: Dominika Grabowska

dgrabowska@polsat.com.pl