Spadło na nie niego drzewo - winnych nie ma
Pan Mirosław Drzęźla ma 55 lat. Zawirowania w jego życiu doprowadziły do tego, że stał się osobą bezdomną. Trafił pod opiekę Schroniska św. Brata Alberta w Przegędzy. Regulamin schroniska wymaga odpracowania na rzecz stowarzyszenia kilku godzin. Właśnie w trakcie takich prac pan Mirosław uległ poważanemu wypadkowi. W trakcie wycinki w lesie drzewo spadło na pana Mirosława. Dzisiaj jest sparaliżowany, a odpowiedzialnych za wypadek nie ma.
Pan Mirosław Drzęźla z Rybnika ma 55 lat. Od wielu lat jest bezdomny. Dach nad głową dawało mu Schronisko św. Brata Alberta w Przegędzy pod Rybnikiem. Od niemal roku pan Mirosław jest osobą niepełnosprawną.
- Miał kiedyś stadninę koni, pracował oprócz tego na kopalni, prowadził szkółkę jeździecką, gdzie pomagałam w niej jako instruktorka – mówi Kinga Malerczyk, znajoma pana Mirosława.
- Na problemy rodzinne najprostszym lekarstwem jest alkohol i koło się zamyka. To jest najprostszy sposób do bezdomności - mówi Mirosław Drzęźla, który uległ wypadkowi.
Mieszkańcy schroniska w Przegędzy pracują na rzecz placówki, ale nie tylko. We wrześniu ubiegłego roku do takich prac został też wysłany pan Mirosław.
- Jest w schronisku taki punkt regulaminu, że należy przepracować ileś godzin na rzecz schroniska. Z miejscowej parafii przyszedł sygnał, że są potrzebni ludzie do pracy przy wyrębie drzewa, do pomocy - mówi pan Mirosław.
Prace prowadzane były w okolicznych lasach. Podczas wycinki doszło do dramatu. Na pana Mirosława spadło drzewo ścinane przez jednego z parafian z Przegędzy.
- Krzyk słyszę, kątem oka popatrzyłem, że drzewo leci na mnie. Teraz mogę mówić, że mogłem uciekać w prawo, w lewo, ale uciekałem prosto. I to drzewo mnie dogoniło i przywaliło mnie do ziemi – opowiada pan Mirosław.
Pan Mirosław miał kręgosłup złamany w kilku miejscach. Jest sparaliżowany i prawdopodobnie nigdy nie odzyska pełnej sprawności.
- Ruszał tylko rękami, nie umiał usiąść tak, jak w tej chwili. Panie go przewracały, miał odleżyny, był cierpiący – mówi pani Kinga.
Okazuje się, że za ten wypadek nie czuje się odpowiedzialne ani schronisko, gdzie pan Mirosław przebywał, ani parafia, która zleciła wycinkę drzew. Wypadku nie zgłoszono nawet policji.
- Ci ludzie z tymi piłami bez żadnego ogrodzenia, w ogóle nie zostaliśmy przeszkoleni – mówi pan Mirosław.
- Powiem krótko. W ogóle nie byli przygotowani, jakby na grzyby przyszli – mówi pracownik parafii Przegędzy.
Pan Mirosław wymaga stałej pielęgnacji i specjalistycznej rehabilitacji. A na to wszystko potrzebne są pieniądze, których nie ma. Poprosił więc schronisko i parafię z Przegędzy o pomoc. Niestety, jego prośby pozostały bez odpowiedzi.
- Gdzie miałem szukać czegokolwiek, jakiegokolwiek zadośćuczynienia? Pomyślałem sobie, że Kościół może się kojarzyć tylko z dobrocią. Chciałem polubownie załatwić sprawę, po miesiącu nie dostałem żadnego odzewu. Byłbym szczęśliwy, gdybym umiał sam wchodzić na wózek, ale żeby tak było, potrzebuję specjalistycznej rehabilitacji, potrzebny jest też bardziej profesjonalny wózek, ale do tego potrzebne są pieniądze – mówi pan Mirosław. *
*skrót reportażu
Reporter: Michał Bebło
mbeblo@polsat.com.pl