Chcieli 23 tys. zł - spłacą ponad 130 tys.!

Radosław Dwornik potrzebował 23 tys. zł. Ponieważ miał już długi, udał się do firmy, dla której jego historia kredytowa w BIK nie była problemem. Do zaciągnięcia kredytu namówiono jego matkę. I to nie jednego! Rodzina brała kolejne pożyczki, rzekomo na lepszych warunkach, którymi miała spłacać wcześniejsze, mniej korzystne. Efekt jest taki, że teraz Dwornikowie mają ponad 130 tys. zł długu. Osób w podobnej sytuacji jest wiele w całej Polsce.

Problemy 41-letniego Radosława Dwornika zaczęły się, gdy postanowił naprawić domowy budżet kredytem. Trafił do biura doradztwa kredytowego w Piotrkowie Trybunalskim.

- Cała historia zaczęła się, jak żona zachorowała na raka.  Na zakrzepicę po nieudanej ciąży. Zrobił się dług i po prostu chciałem z niego wyjść. Panie bardzo uprzejme wyjaśniły mi, że będzie potrzebna druga osoba (gwarant – red.), taka pomoc przy kredycie, i że przez 3 miesiące ten kredyt będzie na mamę, a później przejdzie na mnie, kiedy wyczyszczą mi historię kredytową w Biurze Informacji Kredytowej – opowiada Radosław Dwornik.

Jego historię udało nam się potwierdzić podczas dziennikarskiej prowokacji w biurze firmy, gdzie udaliśmy się podszywając się za potencjalnego klienta.

Reporter: Wyczytałam, że można dostać kredyt niezależnie od sytaucji w BIK-u i chciałam się dowiedzieć, jak to wygląda.
Pracownica: Zajmujemy się też czyszczeniem BIK-u, więc nawet jeżeli są ta jakieś wpisy negatywne, które nie pozwalają zaciągnąć kredytu, to staramy się je wyczyścić.
Reporter: A ile tego kredytu mogłabym dostać?
Pracownica: Z wpisem komornika do 40 tys. zł, a jeżeli są tylko zwykłe wpisy, to nawet więcej.

Pani Anna została gwarantem dla syna Radosława. Machina ruszyła. Kredyt pojawił się już następnego dnia. Chociaż chcieli 23 tys. zł na 10 lat, doradcy „załatwili” 40 tys. zł. Wówczas dowiedzieli się też, że nie jest to darmowa usługa.

- Nagle do nas mówią, że jest taki blankiet, że im trzeba wpłacić 13800 zł z tej pożyczki. Ja się pytam: ale dlaczego? Mówiliście, że prowizji żadnej nie pobieracie. Usłyszałem, że to nie jest prowizja, to zabezpieczenie kredytów, a później międzybankowo te pieniądze są oddane – twierdzi Radosław Dwornik.

Ciąg dalszy prowokacji:

Reporter: Ja muszę państwu jakoś zapłacić za takie pośrednictwo?
Pracownica: Nie, pani tutaj żadnej dla pośrednika prowizji nie płaci. Jeżeli już, to bank wypłaca prowizję dla pośrednika, więc klient nie ponosi żadnych kosztów.

Prawdziwe problemy Dworników dopiero dopiero miały nadejść! Rodzina otrzymała propozycję kolejnej pożyczki. Miała nią spłacić poprzednią, mniej korzystną. Za każdym razem część kredytu trafiała do firmy.

- Dzwonią i mówią, że jest propozycja z następnego banku: mniejsza rata, mniejsze oprocentowanie, mniejsza prowizja banku – mówi Radowsław Dwornik.

Reporter: Mechanizm był taki, że proponowano coraz lepsze kredyty.
Anna Dwornik, mama pana Radosława: Tak.
- Ale te poprzednie miały być zamykane?
- Tak
- Zostały zamknięte?
- Żaden. Na dzień dzisiejszy żaden kredyt nie jest zamknięty.

- Z kredytów z reszty banków nawet żeśmy grosza nie wzięli, bo od razu te pieniądze były wpłacane na (rzekome) zamknięcie poprzedniego – mówi Radosław Dwornik.

W ciągu niespełna miesiąca pani Anna została posiadaczką 4 kredytów na ponad 130 tys. zł. Żadnego nie zamknięto! Poszliśmy z panem Radosławem i jego mamą do biura. Pracownice rozmawiać nie chciały. Zamknęły się na zapleczu. Spotkaliśmy za to kolejnych poszkodowanych!

- Polsat? Akurat w dobry czas żeście przyjechali, bo ja też jestem oszukana. Mówili, że jak jedną ratę wpłacę, to ta pożyczka przejdzie na syna – powiedziała starsza pani, którą zastaliśmy w biurze.

Nieoczekiwanie w siedzibie biura pojawiła się policja. - Rozmawiałem z tymi paniami (na zapleczu – red.), ten oddział nie jest w stanie podejmować jakichkolwiek kompetentnych decyzji w państwa sprawie. Panie nam przekazały, że główna siedziba tejże centrali jest we Wrocławiu – powiedział funkcjonariusz.

We wrocławskiej siedzibie firmy (małym pokoju – red.) również nie zastaliśmy nikogo, kto zdecydowałby się reprezentować ją przed kamerą.

- Do prokuratury zaczęły zgłaszać się osoby, które twierdziły, że zostały oszukane przez tę spółkę. Spółka świadczy m.in. usługi pośrednictwa kredytowego i w związku z tym doprowadza wiele osób do niekorzystnego rozporządzenia mieniem – mówi Małgorzata Klaus, rzecznik Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu.

Poszkodowanych można spotkać w całej Polsce. 62-letni Adam Bieluń z Tarnowa na co dzień opiekuję się żoną po udarze. Był w BIK-u. Chciał wraz z koniecznym gwarantem wziąć niewielki kredyt, by założyć działalność gospodarczą.

- Już na drugi dzień panienki zadzwoniły, że mają dla mnie bardzo dobrą propozycję, dostanę aż 53 tys. zł kredytu. Mówię: ale po jaką cholerę mi 53 tys? Nie chcę tyle! A jaka rata od tego? Usłyszałem, że będzie taka, jak sobie życzyłem - 300 zł, nie więcej – mówi pan Adam. Dziś mężczyzna ma do spłaty ponad 105 tys. zł. - A chciałem tylko 6 tys., maksymalnie 8 tys. zł – dodaje.

- Żerują na ludziach, którym te pieniądze są bardzo potrzebne, prawie że natychmiast, bo albo komornik, albo choroba – podsumowuje Anna Dwornik, mama pana Radosława. *

* skrót materiału

Reporter: Irmina Brachacz-Przesmycka

ibrachacz@polsat.com.pl