Wysyłając telefon do Niemiec, chciał zmylić trop? Były policjant sądzony za zabójstwo

Zabił i ukrył ciało żony? W poniedziałek w Katowicach ruszył proces byłego policjanta - Marka G. Jego żona zaginęła w tajemniczych okolicznościach 4 lata temu, zostawiając dwuletnią córkę. Do dziś nie ma po niej śladu. G. oskarżono o zabójstwo. Proces jest poszlakowy. Wiadomo, że mężczyzna wysłał telefon komórkowy żony pocztą do Niemiec. Prawdopodobnie chciał zasugerować w ten sposób śledczym, że kobieta wyjechała za granicę.

W procesie o zabójstwo najważniejszy dowód to ciało ofiary. Pozwala odtworzyć mechanizm i przebieg zbrodni. Morderca często zostawia na nim swoje ślady. Kiedy zwłok nie ma, trudno jest dociec, co tak naprawdę się stało. Tak jak w przypadku 32-letniej Anny G.

Pani Anna i pan Marek poznali się 10 lat temu. Ona pracowała w urzędzie, on był oficerem policji. Szybko postanowili się pobrać. Cztery lata później na świat przyszła ich córka. Zamieszkali w Czeladzi koło Sosnowca.

- Cały czas świergotała z tym dzieckiem. Jak wróbelek. Do pana Marka też nie mam żadnych zastrzeżeń, grzeczny, uprzejmy...  Awantur nie słyszałam – opowiada sąsiadka zaginionej Anny.

- Jeżeli jesteśmy w stanie powiedzieć z całą pewnością, że nie mogła zostawić dzieci, była z nimi związana, nie mogła odejść tak po prostu, to pojawia się drugi argument: czy komuś mogło zależeć na tym, żeby się jej pozbyć? – zauważa kryminolog prof. Ewa Gruza.

Jest 7 lipca 2012 roku. Około osiemnastej pani Anna jest u fryzjera. Godzinę później wraca do domu. Zamierza spędzić wieczór z córką i mężem. Około dwudziestej drugiej zaczyna dziać się coś niewytłumaczalnego. Jak wynika z zeznań Marka G., jego żona robi mu awanturę, bo ne podlał kwiatków na balkonie.

- Miała pobić go wieszakiem i spakować się w walizkę – opowiada Michalina Kaczyńska, matka zaginionej Anny. Sąsiedzi awantury nie słyszeli.

- Jedno mi się nasuwa. Wyjechała w bagażniku własnego samochodu, w tej walizce. Jeszcze w czarnym worku foliowym, bo takie mieli – mówi Janusz Kaczyński, ojciec zaginionej Anny.

- Marek G., mąż Anny G. miał romans z koleżanką z pracy. I tu pojawił się motyw. Pojawił się na komendzie w Katowicach i razem z jedną z policjantek przeglądał nagrania monitoringu miejskiego.  Na jednym z nich widać było jego osobę, nawet policjantka, która towarzyszyła Markowi G., go rozpoznała. Odpowiedział, że wówczas, w nocy, szukał żony. Ponieważ kobiety na nim nie było, nagranie nie zachowało się – twierdzi Marcin Pietraszewski, dziennikarz „Gazety Wyborczej”.

Prokurator przesłuchał męża Anny G. z udziałem wykrywacza kłamstw. - Wynik był taki, że po pewnym czasie prokurator zdecydował się już na sformułowanie konkretnych pytań. Wtedy mąż Anny G. odmówił udziału w czynności – informuje Agnieszka Wichary z Prokuratury Okręgowej w Katowicach.

- Jeżeli nie ma ciała, to znaczy, że zbrodnia jest bardzo dokładnie zaplanowana – podkreśla prof. Gruza, kryminolog.

Śledztwo w sprawie zniknięcia pani Anny trwało trzy lata. Bez skutku. Nie znaleziono ani żywej kobiety, ani jej ciała. Rok temu w sprawie nastąpił jednak długo oczekiwany przełom. Mąż pani Anny został zatrzymany.

- Policjanci mieli ogromne szczęście, bo Poczta Polska dostała zwrot paczki z Niemiec nadanej z Katowic. Był w niej telefon Anny G.  Kopertę odręcznie zaadresował Marek G., były na niej jego odciski palców. Nadał ten telefon o 3.21, czyli kilka godzin po rzekomym zaginięciu Anny G. Wiedział, że policja będzie sprawdzała logowania komórki i był przekonany, że ta przesyłka kilka godzin później trafi do pociągu, który będzie się przemieszczał w stronę Niemiec. Dla policjantów byłby to jasny sygnał, że Anna G. wyjechała z Polski, co potwierdzałoby jego wersję, że uciekła z domu – opowiada Marcin Pietraszewski, dziennikarz „Gazety Wyborczej”.

- Jak można przekazywać informacje, że grozi mu dożywocie, że zamordował żonę, jak nie ma na to dowodów? To są tylko poszlaki! Co, na podstawie poszlak? To jest szkalowanie – uważa ojciec Marka G.

W sierpniu prokuratura skierowała przeciwko Markowi G. akt oskarżenia. Mężczyzna nie przyznaje się do winy. Twierdzi, że pani Anna żyje. Czeka go trudny proces. Ale to nie pierwsza tego typu sprawa na Śląsku. Kilka lat temu, też za zabójstwo żony, sądzony był 33- letni Adam Ł. Zwłok jego ofiary – Alicji – również nie odnaleziono do dziś. Mimo to mężczyzna usłyszał wyrok 25 lat więzienia.

Dwa lata temu w sądzie w Warszawie zapadł jeszcze bardziej spektakularny wyrok. Mariusz B. został skazany za cztery zabójstwa. Za każde z nich otrzymał wyrok dożywocia. Ciała ofiar nigdy nie odnaleziono.

W styczniu tego roku sąd drugiej instancji uchylił wyrok w sprawie Mariusza B. Za kilka dni jego proces ruszy ponownie. Ponieważ nie ma ciał, teoretycznie w sądzie wydarzyć może się wszystko. Tak jak w przypadku oskarżonego Marka G.

- Zawsze jakiś cień wątpliwości jest. Może być coś, o czym my nie wiemy, co całkowicie przeważy szalę w drugą stronę –
przyznaje Marek Dyjasz, były naczelnik wydziału zabójstw Komendy Stołecznej Policji.

- Lepiej niech nam powie, gdzie jest ciało. Niech chociaż tyle litości ma. Nad sobą i swoim dzieckiem, żebym mogła dziecku powiedzieć, gdzie pochowana jest jego mamusia – podsumowuje Michalina Kaczyńska, matka zaginionej Anny.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl