Zapłacą za centralne ogrzewanie, choć go nie mają!

Rachunki zapłacą dwa razy. Mieszkańcy bloku przy ul. Parkowej w Sochaczewie na Mazowszu szukają dawnej zarządcy ich nieruchomości. Danuta Ł. zdefraudowała wpłacane przez nich pieniądze i zniknęła. Nie płaciła przede wszystkim za centralne ogrzewanie. Nowy administrator budynku zażądał dopłat do czynszu, by spłacić dług. Płacić ma także rodzina, w której od lat nie ma centralnego ogrzewania.

Danuta Gołębiowska i jej syn Piotr w 2000 roku kupili 80-metrowe mieszkanie w jednym z bloków w Sochaczewie. Już wówczas w lokalu nie było centralnego ogrzewania.

- Poprzednia właścicielka prosiła zakłady, które były właścicielem tego budynku o zdemontowanie grzejników i zaprzestanie naliczania opłat za centralne, bo instalacja była źle wykonana i trzeba było się dogrzewać. Dyrektor zakładu wyraził zgodę w 1995 roku – pokazuje nam dokument  Danuta Gołębiowska.

- Używamy przenośnych grzejników elektrycznych i piecyka gazowego, żeśmy to sobie zakupili. W chwili obecnej mamy tylko takie ogrzewanie  - dodaje Piotr Gołębiowski.

Problem pojawił się kilka lat temu, kiedy okazało się, że Danuta Ł. - ówczesna zarządca nieruchomości - zdefraudowała pieniądze wpłacane przez mieszkańców. Nie płaciła przede wszystkim za centralne ogrzewanie.

- Pieniądze nie były wysyłane na konto, tylko przekazywane jej do rąk własnych – mówi Piotr Gołębiowski.

- Sprawa wyszła na jaw, kiedy Geotermia Mazowiecka, czyli dostawca ciepła wysłał pisma do każdego właściciela o niepłaceniu za dostawy ciepła do budynku. Wtedy mieszkańcy zorientowali się, że coś jest nie tak, zawiadomili policję i prokuraturę – informuje Elżbieta Markut-Żyżyńska, administrator nieruchomości.

- Za ten czyn została skazana na karę roku pozbawienia wolności z warunkowym zawieszeniem na okres próby. Została zobowiązana do zwrotu w całości zagarniętej kwoty – dodaje Iwona Wiśniewska-Bartoszewska z Sądu Okręgowego w Płocku.

Danuta Ł. oddała wspólnocie ponad 12 tys. zł, ale w kasie nadal brakuje prawie 50 tys. W 2013 roku państwo Gołębiowscy i pozostali mieszkańcy dostali pisma, z których wynikało, że muszą pokryć zadłużenie powstałe na koncie wspólnoty.

- Zarządca nalicza wszystkim mieszkańcom 3 zł do metra powierzchni mieszkania w związku z zadłużeniem za ogrzewanie. Nasze ma 79,5 metra, czyli dodatkowo musielibyśmy płacić 240 zł miesięcznie. Nie spłacamy tego, bo uważam, że skoro nie mamy centralnego, to nie mamy długu – mówią Gołębiowscy.

Ponieważ rodzina nie płaci naliczonych dodatkowo pieniędzy, administracja oddala sprawę do sądu i domaga się zapłaty ponad 8 tysięcy złotych. Zdaniem administratora budynku, nigdy nie powinno być zgody na demontaż centralnego ogrzewania w mieszkaniu państwa Gołębiowskich.

- Taki dokument nie powinien powstać. To nie jest moja sprawa, że ktoś go sporządził. My działamy zgodnie z obowiązującymi przepisami – twierdzi Elżbieta Markut-Żyżyńska, administrator nieruchomości.

- Pani Markut napisała, że jak sobie zdemontowałam grzejniki, to mam płacić za całe 80 metrów, mimo że nie ogrzewam. To absurd. Nie mogę płacić za to, czego nie mam – uważa Danuta Gołębiowska.
Pozostali mieszkańcy budynku są w tej sprawie podzieleni. Jedni płacą, inni nie.

- Nie będę płacił. Jeżeli ktoś zdefraudował nasze pieniądze, to dlaczego mam za to cierpieć? – pyta Włodzimierz Łankiewicz, mieszkaniec bloku.

- Zależy mi na tym, żebym miała centralne ogrzewanie, żeby nie odcięli mi ani centralnego, ani wody. Musimy wyrównywać zadłużenie, które powstało w związku ze sprzeniewierzeniem – uważa pani Krystyna, mieszkanka bloku.

Danuta Ł., która zdefraudowała pieniądze swoich sąsiadów, wyprowadziła się z własnościowego mieszkania w tym samym budynku. Nikt nie wie, gdzie obecnie przebywa.

- Ta pani ma też innych wierzycieli. Na ich wniosek odbyły się już dwie licytacje jej mieszkania. Dla nas niewiele pieniędzy zostanie – mówi Krystyna, mieszkanka bloku. *

* skrót materiału

Reporter: Paulina Dzierzba

pbak@polsat.com.pl