19 miesięcy w bólu przez "nieoperacyjną" przepuklinę

Lekarze ze szpitala w Zielonej Górze wycieli Henryce Lasocie pęcherzyk żółciowy. Po operacji ból brzucha był tak silny, że kobieta kilkukrotnie trafiała na SOR. W końcu zdiagnozowano u niej przepuklinę. Pani Henryka usłyszała, że jest ona nieoperacyjna i ma przyzwyczaić się do bólu. Nie potrafiła. Po 19 miesiącach cierpienia znalazła pomoc w Katowicach, gdzie przepuklinę usunięto.

- Ból był taki, jakbym miała w środku balon, który był codziennie dodmuchiwany, a oprócz tego jakbym miała tam gwoździe – wspomina pani Henryka z Niwisk, niewielkiej miejscowości niedaleko Zielonej Góry.

Pod koniec 2012 roku 56-letnia kobieta źle się poczuła. Trafiła do szpitala w Zielonej Górze.

- 28 grudnia odbyła się operacja. Usunięto mi pęcherzyk żółciowy, po 2-3 dniach wyjęto mi dren. Zaczęłam się gorzej czuć. Pan doktor powiedział, że jestem po operacji i ma boleć – wspomina. 

Pani Henryka czuła się bardzo źle. W maju 2013 roku podejrzewano u niej przepuklinę pooperacyjną. Jednak kiedy przyjęto ją na oddział, przeprowadzono tylko zabieg uwolnienia zrostów i plastykę jamy brzusznej. O przepuklinie nie ma wzmianki w opisie zabiegu.

- Przed operacją to na SOR-ze dostawałam już kroplówki przeciwbólowe. Na 6 maja wyznaczono termin operacji. Jedni mówili, że to przepuklina, potem, że przepukliny nie ma. Zoperowano mnie, zapewniano, że już wszystko będzie w porządku – opowiada pani Henryka.

- Brzuch zaczął puchnąć, bolał, żona nie mogła chodzić, siedzieć – mówi Edward Lasota, mąż pani Henryki.

- Zauważyłam, że z jednej strony brzuch jest inny. Zaczęły się robić okrągłości. Pojechałam do szpitala, pan doktor jak mnie zobaczył skwitował: co znowu? Dał mi jednak skierowanie na usg. Okazało się, że jest widoczna przepuklina – dodaje pani Henryka.

Brzuch rósł z każdym dniem. Uniemożliwiał kobiecie normalne funkcjonowanie. Przez rok szukała pomocy, zwracała się również do lekarzy z Zielonej Góry. Ci mieli mówić, że przepuklina jest nieoperacyjna.

- W Zielonej Górze powiedzieli, że mam brać leki i przyzwyczaić się do bólu. Poruszałam się tylko po podwórku, byłam na rencie i siedziałam w domu. Wszystkie drobne prace, jak  palenie w piecu, robiłam na kolanach. Chodziłam w ubraniach ciążowych – twierdzi pani Henryka.

Kobieta czuła się coraz gorzej. Postanowiła szukać pomocy w innych województwach. W lutym 2015 roku, po 19 miesiącach męki, jej "nieoperacyjna" przepuklina została zoperowana w szpitalu w Katowicach.

- W Katowicach pani doktor  była bardzo zdziwiona, że moja przepuklina jest nieoperacyjna. Wyznaczyła mi termin na 10 lutego 2015 roku – relacjonuje.

- Może dzięki temu żona żyje – dodaje Edward Lasota.

Kobieta postanowiła walczyć o zadośćuczynienie. Twierdzi, że lekarze z Zielonej Góry nie udzielili jej pomocy. Ubezpieczyciel szpitala odmówił wypłaty pieniędzy. Pani Henryka zwróciła się do prokuratury. Ta początkowo umorzyła sprawę. 

- W opinii były takie błędy, że odwołałam się z zażaleniem do sądu. Właśnie dostałam pismo z prokuratury, że śledztwo znów jest wszczęte – mówi pani Henryka.

- Okazało się, że budziły wątpliwości niektóre podpisy w dokumentach. Prokurator powołał biegłego  i biegły potwierdził, że zostały podrobione – informuje Zbigniew Fąfera, prokurator Prokuratury Okręgowej w Zielonej Górze.

- Jeśli tak wygląda leczenie jak w Zielonej Górze , to niech pan Bóg ma nas w opiece – komentuje Edward Lasota.

Przedstawiciele szpitala w Zielonej Górze nie chcieli oficjalnie skomentować sprawy.*

* skrót materiału

Reporter: Angelika Trela

atrela@polsat.com.pl