Tajemnicza śmierć rodziny w Zgorzelcu

Tragiczny los rodziny ze Zgorzelca. 44-letni Robert W. zjechał samochodem wprost na nadjeżdżającego z naprzeciwka tira. Zarówno on, jak i jego troje dzieci w wieku 6, 11 i 13 lat nie mieli żadnych szans na przeżycie. Wiele wskazuje na to, że mężczyzna celowo doprowadził do wypadku. Nie znaleziono bowiem żadnych śladów hamowania. W domu rodziny W. śledczy odkryli zwłoki żony. Zginęła od ciosów w głowę jeszcze przed wypadkiem.

We wtorek około południa nieopodal Bogatyni doszło do makabrycznego wypadku drogowego. Samochód osobowy zderzył się czołowo z tirem. Pasażerowie osobówki nie mieli żadnych szans.

– O zdarzeniu policja chciała poinformować najbliższą rodzinę, czyli matkę tych dzieci i małżonkę Roberta W. Po udaniu się do mieszkania, które położone jest na terenie Zgorzelca, okazało się, że drzwi od tego mieszkania były zamknięte. Podjęto decyzję o tym, żeby wyważyć drzwi przy użyciu siły – opowiada Violetta Niziołek z Prokuratury Okręgowej w Jeleniej Górze.

– Ona leżała w łóżku, przykryta kołdrą. Tak ją zastali policjanci po wyważeniu drzwi – mówi pan Paweł, sąsiad rodziny W.

Śledczy ustalili, że Agnieszka W. zmarła w wyniku zadanych jej czterech ciosów w głowę tępym narzędziem. Na miejscu wypadku samochodowego policjanci nie znaleźli śladów hamowania auta, którym Robert W. podróżował z dziećmi. Jedna z przyjętych przez śledczych wersji zakłada, że celowo wjechał pod tira, popełniając tzw. samobójstwo rozszerzone.

- Nie możemy też wykluczyć, że np. Robert W. zasłabł w czasie prowadzenia samochodu – zaznacza Violetta Niziołek z Prokuratury Okręgowej w Jeleniej Górze.

– Nie wiadomo, po co pojechał, bo oni raczej nie jeździli w stronę Bogatyni. On w Bogatyni tylko pracował w kopalni Turów. A po co on tam jechał? W jakim celu? Fakt jest taki, że nie hamował w ogóle – mówi pan Paweł, sąsiad rodziny W.

Zdania sąsiadów o rodzinie są podzielone. 

– Ten facet nie podobał mi się od samego początku. Sprawiał wrażenie lekko zwichrowanego psychicznie. Miałem z nim starcia słowne. Zwracałem uwagę, a on wyskoczył na mnie jak na jakiegoś zbira. On się do nikogo nie odzywał. Z nikim nie rozmawiał. Nie wiem, czy miał jakiekolwiek kontakty towarzyskie, ale wątpię, bo do nich raczej nikt nie przychodził – twierdzi pan Paweł, sąsiad rodziny W.

– Wzorowe małżeństwo. Dzieci elegancko wychowane, książkowo i oni też. Żadnych awantur, żadnego pijaństwa. Super małżeństwo. Jesteśmy zszokowani tym, co się stało – mówi pan Janusz, sąsiad rodziny W.

Zarówno śledczy, jak i znajomi rodziny W. szukają odpowiedzi na pytania, co i dlaczego wydarzyło się w feralny wtorek. Opinie znajomych są sprzeczne. Nie można wykluczyć, że nigdy nie dowiemy się, co tak naprawdę się stało.

– Zawsze jest tak, że to dwie strony są winne jakiegoś dramatu. To nie było tak, że on tylko był winny. On tylko doznał jakiegoś emocjonalnego szaleństwa. Wychowywał się w domu dziecka i w tym należy szukać przyczyn.
Jego wychowywał dziadek, a może bardziej pielęgnował. Nikt się tam nim nie interesował. Wychowała go ulica, można powiedzieć. I Agnieszka wzięła go sobie za męża. Wiele uwag było pod tym względem, ale ona niczego nie przyjmowała. Każdy ma prawo wyboru partnera życiowego. Ona takiego wyboru dokonała – podsumował pan Paweł, sąsiad rodziny W.*

* skrót materiału

Reporter: Jan Kasia

jkasia@polsat.com.pl