Nie wstaje z łóżka. MOPS pomaga przez… 2 godziny dziennie

Zamiast sześciu godzin opieki - dwie. 59-letnia Barbara Kucińska z Łodzi nie wstaje z łóżka. Jest podłączona do tlenu i cewnika. Mimo to urzędnicy skrócili do dwóch godzin dziennie czas, w jakim kobiecie pomaga opiekunka zatrudniona przez pomoc społeczną. Wszystko przez oświadczenie pani Barbary, którego podpisania schorowana kobieta nie pamięta.

- Jestem skazana sama na siebie. Mam tlen podłączony, bo duszę się w nocy. Nikt tego nie zrozumie, jeśli nie ma tej choroby. Rozmawiałam telefonicznie z moją panią socjalną. Powiedziała mi, że nie tylko ja leżę pod tym pampersem w kale, każdy leży – opowiada pani Barbara.

Sytuacja jest bardzo trudna. Po porannej wizycie opiekunki pani Barbara przez wiele godzin musi leżeć w niezmienianym pampersie. Nie ma kto podać jej jedzenia. Chora na zwłóknienie płuc, epilepsję i wiele innych schorzeń kobieta ma 538 zł renty. Większość pieniędzy wydaje na mieszkanie, ogrzewanie, leki i środki higieniczne. Na zatrudnienie prywatnej opiekunki jej nie stać.

MOPS tłumaczy, że wszystko przez oświadczenie. Pani Barbara miała zadeklarować, że ma partnera. Dziś pamięta, że podpisała jakieś oświadczenie - jego treści już nie.

- Nie miałam świadomości (co podpisuje – red.), bo jak wezmę leki, pani widziała, jak zasnęłam. Teraz znowu wzięłam, podpisuję to, co mi dają – przekonuje pani Barbara.

- Przyczyną było to, że dostaliśmy od klientki pisemne oświadczenie, że mieszka razem z partnerem. Chociaż deklaruje, że prowadzą oddzielne gospodarstwa, to mieszkają razem i w godzinach popołudniowych właśnie partner zapewnia naszej klientce opiekę. W związku z tym bezzasadne było przyznawanie usług w tak dużej liczbie godzin – mówi Monika Pawlak, rzecznik Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej w Łodzi.

- Od momentu przyznania Basi tych dwóch godzin opieki, jest tragicznie. Jest sama w domu, przebywa sześć, siedem godzin sama. Wymiociny, może być kał i ona sama musi leżeć, dopóki ja nie przyjdę z pracy. A to jest godzina 17 - 18. Jest ciężko – przyznaje Marek Wiśniewski, przyjaciel pani Barbary.

Mężczyzna od kilku lat popołudniami pomaga jej w podstawowych sprawach. Zarówno on, jak i pani Barbara, zaprzeczają, że są w związku partnerskim.

- Ja się cieszę, że ten człowiek przyjedzie i mi pomoże. To nie jest mój mąż. Jestem osobą bezbronną. Błagam go o pomoc, żeby ze mną był i mi pomagał, okno mi uchylił. Pani nie wie, jak się człowiek musi upokarzać… Nie wiem, dlaczego opieka tak sobie ubzdurała. Pod cewnikiem, pod pampersem, no jak możemy być w związku partnerskim - pyta pani Barbara.

- Nie jesteśmy spokrewnieni, jesteśmy po prostu przyjaciółmi. Na tym to polega. Teraz obowiązek opiekunek został praktycznie na mnie przerzucony. Wszystko się kręci koło mojej osoby. Mieszkam w Zgierzu, a pracuję w Łodzi. Po 10, czy po 8 godzinach pracy jako klimatyzator, jest ciężko przyjechać, zrobić posiłek, przy Basi coś obrobić. Człowiek się czuje zmęczony,ale niestety nikt inny nie pomoże. Tym bardziej teraz, przy tej opiece dwugodzinnej – tłumaczy Marek Wiśniewski.

Urzędniczka Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej zadeklarowała w rozmowie z nami, że decyzja odnośnie opieki nie jest ostateczna. Pani Barbara musi zmienić oświadczenie. Schorowanej kobiecie trudno jest zrozumieć, dlaczego urzędnicy nie poinformowali jej o tym wcześniej.*

* skrót materiału

Reporter: Milena Sławińska

mslawinska@polsat.com.pl