Dramat na podwarszawskich osiedlach. Ludzie mogą stracić mieszkania

Ponad 150 rodzin z osiedli w podwarszawskich Markach, w Rembertowie i na Białołęce boi się, że straci mieszkania. Mieszkania, za które zapłaciły, a które do tej pory nie stały się ich własnością. Wszystko przez upadek SK Banku, w którym deweloper brał kredyt pod budowę osiedli. Zarządzający masą upadłościową banku syndyk nie widzi interesu w tym, by oddać mieszkania właścicielom.

- Mieszkania kupiliśmy ponad rok temu, do dnia dzisiejszego nie jesteśmy właścicielami – mówi Katarzyna Lach-Gapys.

- Nie możemy się nimi stać, ponieważ lokale są zajęte na poczet kredytów, które brał deweloper pod budowę – dodaje Bartłomiej Kawalec.

W podobnej sytuacji są Teresa Jaszczołt z mężem. Emeryci postanowili sprzedać mieszkanie w  stolicy i przenieść się na podwarszawską Rembelszczyznę. Za swoje 60-metrowe mieszkanie zapłacili gotówką – 265 tysięcy złotych.

- I za nic na świecie nie dam się z niego wyrzucić. Przez całe życie na to pracowałam. Nie stać na jakiekolwiek działania, zakładanie sprawy – mówi.

O swoją przyszłość boi się również Pamela Markowska, matka dwojga dzieci. Na mieszkanie wzięła razem z mężem 450 tysięcy złotych kredytu. Spłaca go, ale właścicielką mieszkania nie jest.

- Nie wyobrażam sobie, żeby ktoś nam to mieszkanie zabrał. Chcemy uzyskać to, co się należy i  wynikające z promesy, bezobciążeniowego wyodrębnienie lokalu – tłumaczy. 

Osiedla budował deweloper Dolcan. Na inwestycje firma brała kredyty w Spółdzielczym Banku Rzemiosła i Rolnictwa w Wołominie, znanym jako SK Bank. Ten do niedawna największy bank spółdzielczy w Polsce upadł w grudniu ubiegłego roku.

- Wpłacaliśmy do tego banku pieniądze na rachunki powiernicze, kupując te lokale, mieliśmy być chronieni przed upadkiem dewelopera. Niestety, ustawa deweloperska nie ochroniła nas przed upadkiem banku.  Kiedy to nastąpiło, syndyk, czyli zarządca upadłego, nie widzi podstawy prawnej do zrealizowania tych promes, czyli do zwolnienia tych hipotek i oddania nam lokali – opowiada Bartłomiej Kawalec.

- Dla mnie to są znamiona przestępczości, kiedy wpłacam 350 tys. zł za mieszkanie. Mam na to fakturę, spłacam kredyt i nie mogę być właścicielem mieszkania. To dla mnie to jest przestępstwo, bo ktoś ukradł te pieniądze, jeżeli nie ma ich w banku – zauważa Anna Bieńkowska, kolejna z osób, która boi się, że straci swoje mieszkanie .

Ratować SK Bank próbował finansowo Narodowy Bank Polski i Ministerstwo Finansów. I to teraz te instytucje mogą zwolnić hipoteki. Gdyby tak się stało, ludzie wreszcie zostaliby właścicielami swoich mieszkań.

- Trwa swoisty ping-pong między syndykiem, Ministerstwem Finansów a Ministerstwem Sprawiedliwości – komentuje zagrożony utratą mieszkania Janusz Zalot.

- Nikt nie przewidział, że może upaść bank, nie było to należycie uregulowane. Ta sytuacja, to jeden wielki paraliż – dodaje będący w podobnej sytuacji Bartłomiej Kawalec.

Ministerstwo Finansów nie chce wypowiadać się przed kamerą. Otrzymaliśmy jedynie krótką odpowiedź e-mailową: „Sprawa jest niezwykle skomplikowana z prawnego punktu widzenia. Jesteśmy w kontakcie z syndykiem i szukamy rozwiązania tej kwestii”.

- Pracowaliśmy całe życie i teraz byśmy chcieli troszeczkę odpocząć. Ja nie śpię po nocach, to jest dla mnie coś okropnego – rozpacza Teresa Jaszczołt.

Przed kamerą nie chciał również wypowiedzieć się deweloper, który oferował mieszkania na podwarszawskich osiedlach. Dolcan również ograniczył się do oświadczenia: „Upadłość SK Banku postawiła nas w bardzo trudnej sytuacji, której skutki razem z nami odczuwają nasi Klienci, którzy zakupili u nas mieszkania. W chwili obecnej robimy wszystko, aby wywiązać się z tych umów”.

- Liczymy na wsparcie państwa. Nie wyobrażamy sobie, w dobie rządowego programu, który ma pomagać, wspierać rodziny w kupowaniu, w wynajmowaniu mieszkań, że nas się tych mieszkań pozbawi za długi dewelopera. Za to, że prawo było wadliwe – podsumowuje Bartłomiej Kawalec.*

* skrót materiału

Reporter: Aneta Krajewska

akrajewska@polsat.com.pl