Chcą im zabrać dzieci, bo ich dom spłonął

Pożar w domu Pawlaków ze wsi Wiski koło Białej Podlaskiej wybuchł dwa tygodnie temu. Rodzice czworga dzieci dopiero co zdążyli go postawić. Wcześniej mieszkali w jednym pokoju z kuchnią. Musieli się z niego wyprowadzić, bo kurator rodzinna zagroziła, że odbierze im dzieci. Teraz Pawlakowie mają podobne obawy. Gmina zaoferowała pomoc w odbudowie, ale brakuje materiałów budowlanych.

42-letni Paweł Pawlak wraz z 27 letnią Julią Pawlak mieszkają w małej wiosce Wiski niedaleko Białej  Podlaskiej. Pan Paweł po pierwszym nieudanym małżeństwie, sześć lat temu ożenił się ponownie. Z  panią Julią mają czworo dzieci. Pięcioletnią Glorię, czteroletniego Samuela, dwuletnią Emilię i miesięcznego Gabriela.

- Jedyne moje szczęście to żona. Mimo że były długi i problemy ze zdrowiem, to ona jedyna podjęła się z mną żyć. To było moje jedyne marzenie, znaleźć kogoś, kto będzie ze mną do końca życia – mówi ze łzami w oczach pan Paweł.

- Dzieci wchodzą do sklepu i mówią: te lody są chemiczne, a mama robi najlepsze. Wszystko robię sama: lody, cukierki, jogurty, nawet plastelinę. Poświęciłam się dzieciom w całości.  Studiowałam w Białymstoku psychologię i pedagogikę. Rzuciłam studia, by poświęcić się rodzinie – opowiada Julia Pawlak.

Rodzina Pawlaków mieszkała w jednym pokoju z kuchnią. Jak twierdzi, kurator rodzinna groziła  jej zabraniem dzieci jeśli nie poprawią się warunki mieszkaniowe. Pawlakowie za wszelką cenę sami wyremontowali więc niewielki dom, który pomogli im zakupić rodzice pana Pawła.   - Ja się nie poddałem. Tamten dom praktycznie postawiony był ze śmieci.  Czasami nie jadłem dwa, trzy dni, żeby dzieci miały co jeść - wspomina mężczyzna.

- Moja mama z babcią wzięły kredyt na okna – mówi pani Julia. – Mąż ostatkiem sił zaczął budować, jak wylewaliśmy fundamenty, byłam w ciąży z trzecim dzieckiem. Mąż na przepuklinę nie mógł wstać, ale budował strych, żeby ta cholerna baba nie zabrała nam dzieci – dodaje.

12 listopada nowo wyremontowany dom państwa Pawlaków spalił się.  Rodzina cudem uniknęła  śmierci.   

- Dobrze , że to stało się nie w nocy, bo byśmy się najprawdopodobniej  spalili – opowiada pan Paweł.
Gloria wyleciała bez czapki, bez niczego, Gabriela nawet nie ubraliśmy. Weszłam do pokoju dziecinnego wziąć ubranka, to już kapało, wszystko paliło się – relacjonuje pani Julia.

Przyczyną pożaru był najprawdopodobniej nieszczelny komin. Jak twierdzą państwo Pawlakowie, odbioru kominiarskiego nie mieli, bo na taki wydatek nie było ich stać.  

Pawlakowie nie chcą stracić dzieci. Pragną odbudować dom. Jednak pan Paweł nie pracuje, walczy z rakiem i czeka na poważną operację kręgosłupa. Rodzina utrzymuje się jedynie z zasiłków. Za 2000 zł nie stać jej na odbudowę domu. Rodzice pana Pawła nie są w stanie pomóc, gdyż sami wychowują niepełnosprawną wnuczkę.

- Pensjonariusze z zakładu karnego pracują u nas nieodpłatnie, w gminie mamy brygadę remontową. Moglibyśmy pomóc, gdyby znalazły się osoby, które udzieliłyby pomocy rzeczowej w postaci materiałów budowlanych: płyt, gipsu  wszelkiego rodzaju materiałów instalacyjnych – twierdzi Zygmunt Litwiniuk, wójt gminy Tuczna.*

* skrót materiału

Reporter: Żanetta Kołodziejczyk-Tymochowicz
interwencja@polsat.com.pl