Śmiertelny krwotok po cesarce. Szpital milczy
Katarzyna Świątek-Gęgotek zmarła 3 godziny po zabiegu cesarskiego cięcia w szpitalu w Dąbrowie Górniczej. Wyniki sekcji zwłok nie pozostawiają złudzeń: lekarz wykonujący zabieg uszkodził jej tętnicę, wywołując krwotok wewnętrzny. W brzuchu pacjentki były 2 litry krwi. Dlaczego po zabiegu nikt nie zauważył dramatycznie pogarszającego się stanu zdrowia pani Katarzyny? Szpital milczy.
Pani Katarzyna i Robert Gęgotkowie byli małżeństwem od 2002 roku. Razem wychowywali chorego na autyzm 11-letniego Maćka i cierpiącego na niedosłuch 9-letniego Adama. Oboje oczekiwali na narodziny trzeciego syna, Filipa. 15 maja 2015 roku, w 33 tygodniu ciąży rozpoczął się dramat pani Katarzyny.
- Córka do mnie zadzwoniła i mówi, że ma skurcze i jest u ginekologa – wspomina Barbara Komendera-Świątek, matka pani Katarzyny.
38-letnia kobieta trafiła do szpitala im. Starkiewicza w Dąbrowie Górniczej, gdzie czekała na rozwiązanie ciąży. 17 maja koło 16:00 urodziła syna. O 19:00 już nie żyła. Rodzina zgłosiła sprawę do prokuratury, ponieważ szpital przez kilka dni nie zrobił sekcji zwłok kobiety.
- Zadzwoniła po porodzie, że urodziła syna, że ją boli i czeka na zastrzyk przeciwbólowy. Za jakiś czas, nie pamiętam za ile czasu, dzwoniłem, to już nie odbierała – opowiada Robert Gęgotek, mąż pani Katarzyny.
- A ona już w tym czasie była reanimowana. Pielęgniarki, które tam były, dopiero zauważyły, że coś się dzieje, gdy jej ręka opadła, a białka oczu były blade. Dopiero się zrobił rwetes – dodaje matka pani Katarzyny.
Rodzina twierdzi, że szpital zwlekał z przeprowadzeniem sekcji zwłok pani Katarzyny, dlatego w tej sprawie zwróciła się do prokuratury. Wyniki sekcji są zatrważające. Pani Katarzyna zmarła, ponieważ w brzuchu miała 2 liry krwi. Dlaczego? Lekarz operujący kobietę podczas cesarskiego cięcia uszkodził tętnice maciczną pacjentki.
- Jednoznacznie stwierdzone jest, że przyczyną śmierci pokrzywdzonej był masywny krwotok wewnętrzny wywołujący wstrząs hipowolemiczny, ten z kolei został wywołany wadliwie przeprowadzonym zabiegiem cesarskiego cięcia – wyjaśnia Ireneusz Kunert z Prokuratury Regionalnej w Katowicach.
- Mogę pani tylko powiedzieć, że sprawa sądowa jest w toku. Nie mam nic w tej sprawie do powiedzenia – oświadczył Zbigniew R., który operował panią Katarzynę.
- Jak zeznawała pielęgniarka, ciśnienie było bardzo dobre i tętno dobre. Tymczasem anestezjolodzy, którzy ją reanimowali, powiedzieli: brak ciśnienia, tętno niewyczuwalne – opowiada Barbara Komendera-Świątek, matka pani Katarzyny.
- To nieprawdopodobne, żeby tętno i ciśnienie były wręcz książkowe, żeby ten stan załamał się nagle i bez żadnego uzasadnienia – dodaje Jolanta Budzowska, pełnomocnik rodziny.
43-letni pan Robert został sam z trojgiem małych i chorych dzieci. Rodzice pani Katarzyny pozwali szpital o odszkodowanie i rentę. Jego dyrekcja nie chce komentować sprawy. A pytań jest wiele, w tym te najważniejsze: dlaczego nikt z personelu nie zwrócił uwagi na pogarszający się po operacji stan pani Katarzyny.
- Został sam z trojgiem dzieci, a pracować musi. W dodatku pracuje na zmiany. Zięć stara się jak może, na pierwszym miejscu są dzieci. Stara im się zapewnić jakieś dzieciństwo, zresztą przysięgłam przy trumnie córki, że pomogę wychować i wykształcić dzieci – mówi pani Barbara.
Mąż pani Katarzyny walczy w sądzie o ok. 5 tys. zł rentę na troje dzieci, oraz odszkodowanie i zadośćuczynienie na każde dziecko.
- To bodajże po 400 tys. zł - mówi. - Wolałbym, żeby żona wróciła, niż te pieniądze – dodaje.*
* skrót materiału
Reporter: Klaudia Szumielewicz-Szklarska
kszumielewicz@polsat.com.pl