Atak na 10-latka. Szkoła nie wezwała pogotowia
10-letni Tymoteusz przewrócił się i uderzył głową o beton po tym, gdy w szkole zaatakowali go dwaj koledzy. Chłopak twierdzi, że stracił przytomność. Ze wstrząsem mózgu, złamanym nosem i obrzękiem całej twarzy trafił na oddział intensywnej terapii. Jego rodzice są oburzeni, że dyrekcja zwlekała z wezwaniem karetki aż 2 godziny, zanim nie pojawili się w placówce.
Do zdarzenia doszło we wtorek w Zespole Szkół w Otrębusach. Dwóch uczniów czwartej klasy zaatakowało Tymoteusza na przerwie.
- Wywinęli mu ręce, kręcili nim po korytarzu, po czym rzucili go na betonową posadzkę. Pojawiła się kałuża krwi – opowiada reporterce "Interwencji" tata chłopaka, Arkadiusz Janczak.
Wersje tego, co stało się później, bardzo się od siebie różnią. Pewne jest to, że Tymoteusz uderzył twarzą o betonową posadzkę i że pracownicy szkoły do przyjazdu rodziców nie wezwali pogotowia.
- Zadzwoniła do mnie szkolna pielęgniarka, informując ze stoickim spokojem, że mój syn miał niewielki incydent na korytarzu. Przewrócił się, ma zbity nos i przeciętą wargę, i czy mógłbym go zabrać do domu – opowiada Arkadiusz Janczak.
- Miał otwarte oczy, ale takie błądzące. Buzię miał spuchniętą, z nosa widać było skrzepy, nos i usta opuchnięte - wymienia Magdalena Janczak, mama Tymoteusza.
Dopiero w obecności rodziców wychowawczyni wezwała karetkę, która dotarła na miejsce ponad dwie godziny po zdarzeniu i zabrała chłopca do szpitala. Stan Tymoteusza był na tyle poważny, że trafił na intensywną terapię.
- Będzie musiał być pod opieką neurologa, bo po wstrząsie mózgu mogą po jakimś czasie pojawić się krwiaki czy obrzęki. Syn ma złamanie z przemieszczeniem. W poniedziałek będzie miał operację pod narkozą - mówi Magdalena Janczak.
- Laryngolog powiedziała, że gdyby nieco inaczej upadł, to zginąłby na miejscu. Dziwię się, że we wszystkich wyjaśnieniach nie pojawia się słowo: przepraszam - dodaje Arkadiusz Janczak.
- Uważam, że zrobiliśmy wszystko, co należało zrobić w tej sytuacji - zapewnia Urszula Wojciechowska, dyrektor Zespołu Szkół w Otrębusach.
Dyrekcja szkoły twierdzi, że pracownicy tak postępowali, bo nie było oznak, że stan Tymoteusza jest poważny.
- Chłopiec nawiązywał kontakt, nic nie wskazywało na potrzebę natychmiastowego wezwania karetki. Kiedy widzimy, że sytuacja jest jednoznacznie zła, niebezpieczna, natychmiast wzywamy karetkę - przekonuje dyrektor Wojciechowska. Jednocześnie przyznaje, że o tym, że Tymoteusz uderzył o posadzkę, dowiedziała się oglądając monitoring. Jego kamery zarejestrowały dokładnie całe zdarzenie.
- Obejrzałem tylko najgorsze fragmenty, wyjąłem telefon i zacząłem nagrywać, ale kiedy się zorientowali, wyłączyli mi to nagranie i zażądali skasowania go na miejscu – twierdzi Arkadiusz Janczak.
- Tata może obejrzeć całe zdarzenie, natomiast nie może go dostać, bo tam widać inne osoby – tłumaczy Urszula Wojciechowska, dyrektor zespołu szkół w Otrębusach. Jak dodała, szkoła przekazała już nagranie policji.
Zarówno lekarze zajmujący się Tymoteuszem, jak i rodzice chłopca poinformowali o zajściu policję. Z relacji dziesięciolatka wynika, że od dłuższego czasu był gnębiony przez dwóch kolegów.
- Mój syn w ostatni piątek przyszedł z olbrzymim guzem na głowie, jeden z tych oprawców uderzył go drzwiami od łazienki. Syn jest osobą dość wyróżniającą się, w tym sensie, że jest bardzo dobrym uczniem, świetnie zapowiadającym się pianistą. Wygrał ostatnio konkurs, to jest dość wrażliwa dusza – mówi Arkadiusz Janczak.
- Mój syn stwierdził, że nie chciał z nimi przeklinać, nie chciał się z nimi źle zachowywać, być może to było powodem – zastanawia się Magdalena Janczak.*
* skrót materiału
Reporter: Paulina Dzierzba
pbak@polsat.com.pl