Tajemnicze zniknięcie w Radomiu

Danuta Wielocha ma 53 lata. Jest nauczycielką. Ma troje dzieci. Zawsze wiodła spokojne życie. Aż do 11 grudnia tego roku. Tego dnia, pani Danuta odwiedza w szpitalu swoją córkę. Około godziny 17, wraca do domu. Parkuje samochód i wysiada na zewnątrz. Chwilę później… po prostu znika.

- Żadnych śladów walki, żadnych poprzestawianych mebli, nic. Sprawdzany był dom lampą UV i nic nie wykryto. Nic też nie zginęło – opowiada Maciej Wielocha, syn zaginionej kobiety.

- Po godzinie 17 na całej ulicy zgasło światło. Nie wiadomo dlaczego. Żadna latarnia nie świeciła. Mama została uprowadzona, więcej opcji nie ma. Nigdy nie uwierzę, że uciekła – mówi Aleksandra Wielocha.

Dwa dni po zaginięciu, bliscy pani Danuty odnaleźli jej portfel oraz torebkę. Były porzucone na mokradłach, kilkaset metrów od domu. Kolejnego dnia, w pobliskiej rzece znaleziono jej pozbawiony baterii telefon. Co ciekawe – wszystkie rzeczy zaginionej leżały w miejscach wcześniej przeszukiwanych przez policję i psy.

- Nie ma możliwości, żeby policjanci nie przyłożyli się, jak należy do poszukiwań – mówi Andrzej Lewicki z Komendy Wojewódzkiej Policji w Radomiu.
Reporter: To jak to możliwe, że rodzina odnajduje te wszystkie rzeczy, a nie wy?
- Trudno mi jest na ten temat się wypowiedzieć.

- Może ktoś chce, żebyśmy tylko tam się skupili, a nie na innych miejscach – zastanawia się Aleksandra Wielocha, córka zaginionej.

Pani Danuta poszukiwana jest w całej Polsce. Z każdym dniem szansa na odnalezienie jej żywej gwałtownie spada. Mimo to jej dzieci wciąż nie tracą nadziei. Ciągle wierzą, że święta Bożego Narodzenia spędzą z matką przy jednym stole.*

* skrót materiału
 
Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl