Ich syn wyszedł z przedszkola. Wmawiali, że to porwanie

2,5 roczne dziecko wyszło niezauważone z przedszkola w Warszawie i szło w kierunku ruchliwej ulicy. Na szczęście w porę zauważyła je mieszkająca nieopodal kobieta. Zabrała malca do domu i wezwała policję. Dyrekcja przedszkola do zaniedbania się nie przyznaje. Twierdzi, że kobieta uprowadziła malca w placówki! Śledztwo w tej sprawie od roku tkwi w martwym punkcie, bo prokuratura czaka na opinię biegłego z zakresu… BHP.

Mikołaj Biskupski znalazł się w ogromnym niebezpieczeństwie 15 stycznia 2016 r. Chłopiec wyszedł z jednego z przedszkoli na warszawskim Ursynowie. Dyrekcja placówki jednak przekazała rodzicom tę informację w nieco innej formie.

– Zadzwonił do mnie dyrektor przedszkola: "przykry incydent, pana syn został porwany". Na pytanie, gdzie jest dziecko, usłyszałem, że "u tej pani, która je porwała". Potem był drugi telefon, z policji, że syn wyszedł z przedszkola i całe szczęście, że znalazła go kobieta, która mieszka niedaleko przedszkola – opowiada Jakub Biskupski, ojciec Mikołaja.

- To jest bardzo ruchliwa ulica. Skrzyżowanie ul. Nowoursynowskiej i Wąwozowej. Tam jeżdżą z dużą prędkością ciężarówki, samochody osobowe. Ruch odbywa się non stop – mówi Anna Hardasiewicz, mama Mikołaja.

Z dotychczasowych ustaleń policji wynika, że chłopiec samowolnie opuścił przedszkole, a do tragedii nie doszło tylko dzięki szybkiej reakcji mieszkającej nieopodal kobiety. Jednak dyrektor przedszkola broni się twierdząc, że zdarzenia potoczyły się zupełnie inaczej.

- Kobieta weszła do przedszkola i zabrała dziecko. Tak mi nauczyciele powiedzieli. Reszta wymaga wyjaśnienia. Ja też nie mogę zdradzać wszystkich szczegółów, dlatego że jest jakiś interes śledztwa – powiedział nam w rozmowie telefonicznej.

– Sam Mikołaj mi powiedział, że wyszedł, bo chciał iść do babci, a ta pani zaprosiła go, jak szedł po ulicy. Wzięła go na ręce, a w mieszkaniu włączyła bajkę – mówi Jakub Biskupski.

– Dyrektor od początku mówił, że dziecko zostało porwane. Natomiast policja dysponuje dowodami. Jest nagrany syn, uciekający bez ubrania, biegnący w stronę ulicy Nowoursynowskiej – dodaje Anna Hardasiewicz.

Kobieta, która zabrała chłopca z ulicy na oskarżenia dyrektora odpowiada, iż "każdy w takiej sytuacji, w jakiś sposób się broni i używa środków często trudnych do zaakceptowania". - Powiem panu, że trochę się nieswojo poczułam w tej sytuacji, co nie znaczy, że nie zrobiłabym tego drugi raz – oświadczyła.

Sprawą zajęła się mokotowska prokuratura, wszczynając śledztwo w sprawie narażenia życia i zdrowia małego chłopca. Postępowanie mimo deklaracji śledczych, że sprawę traktują priorytetowo, trwa już prawie rok, a dwa miesiące temu zostało zawieszone ze względu na brak opinii biegłego z zakresu BHP.

- Minął rok czasu, przedszkole nadal funkcjonuje. Prowadzi nie jedną placówkę, tylko bodajże trzy. W tych przedszkolach nadal zostały dzieci – mówi Anna Hardasiewicz, mama Mikołaja, dodając że w jej ocenie przez miniony rok prokurator "nie zrobił nic".*

* skrót materiału

Reporter: Jan Kasia

jkasia@polsat.com.pl