Niebezpieczna winda dla niepełnosprawnych. Cudem przeżył upadek

Niepełnosprawny Marek Tkaczyk uległ poważnemu wypadkowi w Środowiskowym Domu Samopomocy w Ośnie Lubuskim. Spadł z wysokości 2 metrów z windy dla niepełnosprawnych. Rodzina pana Marka twierdzi, że winda szwankowała od dawna, ma żal, że w momencie wypadku przy mężczyźnie nie było żadnego pracownika ośrodka.

- Telepała się ta winda, trzęsła się, to znowu coś tam hamowało i mimo wszystko używaliśmy jej – mówi 48-letni Marek Tkaczyk z Radachowa w województwie lubuskim. Jest niepełnosprawny od urodzenia. Los nie oszczędził też jego rodziny.
Pani Irena, mama mężczyzny, ma I stopień niepełnosprawności, a ojciec choruje na nowotwór. Odciążeniem najbliższych były pobyty pana Marka w środowiskowym domu pomocy.

- Od 2000 roku zacząłem tam jeździć. Uczestniczyłem tam w zajęciach. Wyszywałem sobie, malowałem – opowiada pan Marek.

W październiku 2016 roku pan Marek wypadł z platformy dla niepełnosprawnych w ośrodku w Ośnie Lubuskim. Mężczyzna spadł z wysokości 2 metrów. Połamany i nieprzytomny walczył o życie. Momentu wypadku nie pamięta.

- Mnie przewozili śmigłowcem do Zielonej Góry. Cztery razy niby traciłem przytomność - opowiada.

- Lekarz mówił, że jest ciężko, że ma 9 żeber połamanych, żuchwę, wyciek z ucha, uszkodzone płuco – mówi Beata Deluga, siostra pana Marka.

- Ta platforma często się psuła, była wzywana pomoc techniczna. W dniu wypadku też nie wiem, czy była sprawna – przyznaje Maria Czerwińska z Ośrodka Pomocy Społecznej w Ośnie Lubuskim.
Reporter: I mimo to, że ona często się psuła, podopieczni jeździli nią sami?
Urzędnik: Sami nie. Zawsze jeździli z drugą osobą. Konkretnie pan Marek nie mógł sam wjechać do windy.
Reporter: Ale nie był to opiekun.
Urzędnik: Nie wiem. Nie odpowiem pani na to.

Rodzina zastanawia się, jak pan Marek wypadł z platformy. Twierdzi, że opiekunki z ośrodka powinny być przy niepełnosprawnym podczas korzystania z windy. Niestety, podopieczni korzystali z urządzenia sami. Pracownicy ośrodka nie chcą komentować sytuacji.

- Na temat okoliczności, z kim był pan Marek, informacji państwu nie udzielę. Uczestnicy nigdy nie zostają bez opieki – zapewnia Maria Czerwińska z Ośrodka Pomocy Społecznej w Ośnie Lubuskim.

- Nie było tam żadnego pracownika środowiskowego domu pomocy w Ośnie – informuje Paulina Błaszkiewicz z Prokuratury Rejonowej w Sulęcinie.

Pan Marek skutki wypadku odczuwa do dziś. Traci pamięć, prawdopodobnie będzie musiał przejść operację płuca. Prokuratura w Sulęcinie czeka na wyniki ekspertyz i opinie biegłych. Rodzina chce, by odpowiedzialność za wypadek ponieśli pracownicy, którzy nie dopilnowali podopiecznego. Tymczasem w ośrodku nawet nie wszczęto wewnętrznego postępowania.

- Nie było na razie takich kontroli, nie było potrzeby. Wszystko funkcjonuje, jak powinno – zapewnia Maria Czerwińska z Ośrodka Pomocy Społecznej w Ośnie Lubuskim.

- Kluczowe jest ustalenie, dlaczego w ogóle doszło do tego wypadku, dlaczego te mechanizmy bezpieczeństwa, w które wyposażona była ta platforma, nie zadziałały w sposób prawidłowy – mówi Paulina Błaszkiewicz z Prokuratury Rejonowej w Sulęcinie.

- Zero skruchy, zero przepraszam. Stał się wypadek i tyle – podsumowuje Beata Deluga, siostra pana Marka.*

* skrót materiału

Reporter: Klaudia Szumielewicz-Szklarska

kszumielewicz@polsat.com.pl