Zabiła się przez mobbing w pracy?

44-letnia pani Ilona powiesiła się w Nowy Rok. Gdy sprawa wyszła na jaw, w podpoznańskich Wronkach zawrzało. Rodzina i znajome kobiety twierdzą, że targnęła się na życie przez mobbing w tamtejszej fabryce, gdzie pracowała. Osób, które czują się zastraszone w tym zakładzie, jest zdecydowanie więcej. Doszło nawet do protestu przed jego bramą. Dyrekcja zakładu całą sprawę nazywa „niepotwierdzonymi plotkami".

- Dużo ludzi widziało, jak była traktowana moja mama, jak się z niej wyśmiewali, że płacze, ale ludzie są tak zastraszeni, że nic nie powiedzą – mówi Joanna Pujanek, córka pani Ilony.

Wieść o samobójczej śmierci 44-letniej pani Ilony rozeszła się po Wronkach błyskawicznie. Wszyscy byli zszokowani.

- Młoda kobieta, uśmiechnięta, pełna życia. Tak ją zgnębili... – mówi Magdalena Pustkowiak, przyjaciółka pani Ilony.

Pani Ilona miała wypadek poza pracą, przez który była prawie 5 miesięcy na zwolnieniu lekarskim. Właśnie miała wrócić do pracy. Przyjaciółki kobiety i jej córka jednogłośnie twierdzą, że jej śmierć była wynikiem atmosfery panującej w zakładzie pracy. Postanowiły sprawę nagłośnić.

- Ona się bała tego, że jak wróci do pracy, to dopiero będzie kara. Ona ciągle o tym mówiła, bała się tego. Im bliżej było do powrotu do pracy, tym było coraz gorzej – twierdzi Magdalena Pustkowiak, przyjaciółka pani Ilony.

- Okazało się, że temat jest bardziej skomplikowany i osób, które doświadczyły poważnych, przykrych sytuacji w pracy, jest naprawdę mnóstwo. Większość z tych dziewczyn narzekała na mistrza z działu wiązek. Były to opowieści mało fajne, bo zahaczały między innymi o molestowanie – opowiada Anna Wilk, dziennikarka Gazety Powiatowej.

- Ilona mi mówiła, że on po prostu liczył z jej strony na jakąś korzyść, ale ona nie była chętna, nie była zainteresowana – dodaje Magdalena Pustkowiak, przyjaciółka pani Ilony.

Julia Tafelska, która znała panią Ilonę i również pracowała w zakładzie, mówi, że mężczyzna niedawno zakończył romans z jedną z pracownic. - Kogutem go nazywały, że przychodzi do kurnika, do swoich kur i jak kogut stroszy piórka. Było mi przykro słyszeć w pracy od drugiej zmiany, że Ilona zemdlała, bo w takim stanie przychodziła do pracy – opowiada. Twierdzi, że nie pozwoliła na „takie traktowanie", więc straciła pracę.

Przed zakładem pracy zebrał się tłum ludzi. Ludzie skandowali, że pomszczą panią Ilonę.

- Zapraszamy przedstawicieli dyrekcji zakładu. Niech podejdzie, niech będzie miał silną odwagę porozmawiać, dlaczego kobieta odebrała sobie życie. Przez was, nie wyjdziecie, bo się boicie – krzyczała jedna z kobiet.

- Ile będziecie jeszcze zastraszać? Stop bezprawiu! Hańba! Cała Polska na was patrzy – krzyczeli inni.

Udało nam się przez chwilę porozmawiać z mężczyzną pracującym na stanowisku mistrza w dziale wiązek.

- Nie mamy o czym rozmawiać. Nie pozwolę, żeby ktoś mnie nagrywał – powiedział mężczyzna.
Reporterka: Ja pana naprawdę namawiam na rozmowę. Rodzina twierdzi, że jest pan bezpośrednią przyczyną śmierci pani Ilony. Nie tylko rodzina, jej koleżanki również.
- Uważam, że to są totalne bzdury. Nikt tego nie poprze. Mobbing? W jaki sposób miałem jej proponować seks?
- To ja pana pytam…
- To jest totalna bzdura. Ktoś to wyssał z palca. Nie wiem, dlaczego tak to rozdmuchuje.
Ja jestem jedyną osobą zarządzającą na wiązkach, dlatego wszystko się niestety kumuluje na mnie. Nie będę rozmawiał.

- Pani Ilona podpisała z nami umowę na czas nieokreślony, jeszcze w lipcu. Wnosimy więc, że komfortowo się czuła w naszej firmie. W świetle tych faktów trudno sobie wyobrazić, żeby ten tragiczny wypadek miał jakikolwiek związek z wydarzeniami związanymi z firmą – twierdzi Olech Bestrzyński, dyrektor ds. Zasobów Ludzkich i Administracji.

- Te panie opowiadają, że za każdym razem problem zgłaszały przełożonym, ale ci wychodzą z założenia, że „boss", bo tak określają prezesa, rzadko w firmie bywa i nie o wszystkim musi wiedzieć. I w efekcie jest, jak jest – mówi Anna Wilk, dziennikarka Gazety Powiatowej.
Córka pani Ilony również potwierdza nam, że mama zgłaszała problemy przełożonym.

- Każde takie zgłoszenie jest skrupulatnie wyjaśniane przez kierownictwo firmy. Zakładamy, że jeżeli działyby się jakieś niepokojące przypadki, to takie zgłoszenie by do nas wpłynęło. A nie wpłynęło – zapewnia dyrektor zakładu.

Sprawę śmierci pani Ilony wyjaśniała prokuratura. Umorzyła ją, stwierdzając, że nie znalazła żadnych dowodów wskazujących na to, że ktokolwiek przyczynił się do samobójstwa kobiety. Po artykule w lokalnej prasie na forum gazety zawrzało.

- Po pierwszym  artykule zgłosiło się prawie 100 osób. Do tej pory nie zdążyłam porozmawiać ze wszystkimi – mówi Anna Wilk, dziennikarka Gazety Powiatowej.

Wskutek doniesień medialnych śledztwo z urzędu postanowiła wszcząć prokuratura.

- Postępowanie dotyczy artykułu mówiącego o uporczywym, złośliwym naruszaniu praw pracowniczych. To śledztwo jest na początkowym etapie – informuje Monika Turska-Nowak z Prokuratury Rejonowej w Szamotułach.

Renata Olech nie pracuje już w firmie. Twierdzi, że nie przedłużono z nią umowy po nagłośnieniu sytuacji z mistrzem innego działu.

- Postawiliśmy czajnik w szafce. Mistrz zmianowy wyciągnął go i cisnął nim o posadzkę. Chciałam pozbierać czajnik, nachyliłam się, sięgnęłam i w tym momencie zostałam kopnięta w rękę – opowiada.

Reporter: Ta pani ma obdukcję uszkodzonej ręki. Proszę powiedzieć, miałaby jakiś powód, żeby zmyślić tę historię?
Olech Bestrzyński, dyrektor ds. zasobów ludzkich i administracji:  W sprawie Renaty Olech również zostało przeprowadzone postępowanie, łącznie z wizją lokalną. Zostało udowodnione, że to (kopnięcie) było niemożliwe.

Prokuratura również w tej sprawie umorzyła postępowanie.

- Ta burza medialna ma swoje źródło w wieloletnim konflikcie, który stara się rozniecać jedno z mediów lokalnych przeciwko firmie – uważa dyrektor Bestrzyński.
Reporter: Czy dziennikarka wyciąga to z kapelusza? Ona rozmawia z pracownikami waszej firmy. Relacjonuje wypowiedzi pracowników waszej firmy.
Dyrektor: To prawda…

Po tych słowach dyrektor przerwał rozmowę i poprosił o przerwę. Gdy wrócił oświadczył: "Trudno nam powiedzieć, na jakiej podstawie dziennikarka tworzy swoje publikacje. Informacje, które podaje, nie znajdują potwierdzenia w faktach i zgłoszeniach od pracowników, więc dla nas to są wyłącznie niepotwierdzone plotki".

- Zostało rozesłane po całym zakładzie pismo, że jeżeli pracownik chce się wypowiedzieć do mediów, to musi powiadomić przełożonych – mówi Joanna Pujanek, córka zmarłej pani Ilony.*

* skrót materiału

Reporter: Małgorzata Frydrych

mfrydrych@polsat.com.pl