Pracodawca wykorzystuje umowy śmieciowe i nie płaci?
- Oszukali mnie. Nie byłam wcale zatrudniona, ubezpieczona, a jak przyszło do wypłaty, to nic nie otrzymałam - mówi pani Hanna, która walczy z barem w Gdańsku o prawie tysiąc złotych. Osób w podobnej sytuacji jest więcej. Pan Paweł i pani Monika domagają się po około 3 tys. zł. Właściciel baru twierdzi, że nikomu nic nie jest winien. Czy osoby zatrudnione na umowę o pracą są w takich sytuacjach skazane na porażkę?
Pani Monika jest samotną matka pięcioletniego chłopca. Została bez środków do życia.
- Pracowałam w tym barze dwa lata. W styczniu zachorowałam. Poprosiłam, żeby wypłacili mi zaległe pieniądze na antybiotyki, ale odmówili. Gdy odchodziłam, miałam przepracowane ok. 160 godzin. Wyszło mi prawie 3 tys. zł i nie zostało mi to do dnia dzisiejszego wypłacone – opowiada.
Pan Paweł również nie doczekał się zapłaty za pracę.
- Pracowałem tam niecałe 3 miesiące. Właściciel jest mi winny około 3 tys. zł. Jeszcze jak próbowaliśmy z koleżanką dzwonić do nich odnośnie wypłaty, to albo nie odbierali, albo wulgaryzmami mówili, że żadnych pieniędzy i tak nie dostaniemy – wspomina.
Historie pani Hanny i pani Anny są podobne. Obie rozstały się z barem i nie dostały pieniędzy za ostatnie tygodnie pracy.
- Oszukali mnie. Nie byłam wcale zatrudniona, nie byłam ubezpieczona, a jak przyszło do wypłaty , to nic nie otrzymałam. Za 87 godzin wyszło prawie tysiąc złotych – mówi pani Hanna.
Pani Anna twierdzi, że były pracodawca zalega jej 800 zł. - Byłam zatrudniona jako kelnerka, a robiłam za kelnerkę, kucharkę i na zmywaku. Pracowałam na umowę zlecenie. Gdy wygasła, miałam przyjechać po pieniądze. Wówczas od drugiego ze współwłaścicieli usłyszałam, że nie dostanę pieniędzy, ponieważ porzuciłam pracę. Ja jej nie porzuciłam - tłumaczy.
Idziemy do baru porozmawiać z jego właścicielem. Wszystkie trzy kobiety mają nadzieję na odzyskanie należnych im pieniędzy. Właściciel baru wszystkim byłym pracownikom zarzuca porzucenie pracy. Ma do nich mnóstwo pretensji, nie ma natomiast pieniędzy.
- Do końca grudnia pracowałaś, dostałaś rozlicznie PIT? A co było później? Nie pracowała, poszła sobie, bo się rozchorowała bardzo. I tak samo nie przyszła do pracy. Uważam, że dostała wszystkie pieniądze – powiedział właściciel.
- A styczeń? – wtrąciła jedna z byłych pracownic.
- 4 maja byłam zarejestrowana i wyrejestrowana. Gdzie są moje pieniążki za 87 godzin? – dodała inna.
Reporter: Skąd u pana taki pech? Przychodzą trzy panie, każda zrobiła coś złego, że pan nie chce zapłacić…
Właściciel: Dziękuję paniom, nie będę z nimi rozmawiał przy panu. Żegnam.
Sprawą pracowników baru zajęła się państwowa inspekcja pracy. Kłopotem pozostaje, że osoby, które czują się poszkodowane miały tylko umowy zlecenia. Ale okazuje się, że i w tej sytuacji jest nadzieja na odzyskanie pieniędzy.
- Podejmujemy działania w pełnym zakresie, w jakim będziemy mogli. Rzecz nie jest nowa, jeśli chodzi o umowy cywilno-prawne noszące cechy stosunku pracy. Z naszych obserwacji wynika, że orzecznictwo sądowe działa na korzyść pracownika – informuje Piotr Prokopowicz z Państwowej Inspekcji Pracy w Gdańsku.
Sytuacją w barze zajął się też sanepid. Na właściciela lokalu nałożono mandat za brud oraz za brak orzeczenia lekarskiego, które dopuszcza do pracy w gastronomii, czyli tzw. książeczki sanepidowskiej.
- W lokalu było brudno. Dotyczyło to urządzeń chłodniczych, sprzętu kuchennego, panował nieporządek – mówi Alina Hamerska z sanepidu w Gdańsku.
Rozmowa z właścicielem baru:
Właściciel baru: Bardzo przepraszam, mam klienta, muszę zrobić obiad
Reporter: To pan teraz robi obiady?
- Tak, ja robię.
- Bez książeczki sanepidowskiej.
- Mam, ale nieaktualną.
Właściciel baru gotuje dalej. Natomiast o pieniądzach dla byłych pracowników nie chce nawet rozmawiać.*
* skrót materiału
Reporter: Michał Bebło
mbeblo@polsat.com.pl