Na bruk przez reprywatyzację w Warszawie

Trzy kobiety i trzy dramaty związane z reprywatyzacją kamienic w Warszawie. Po tym jak budynki przeszedł w prywatne ręce, każda z bohaterek naszego reportażu dostała ogromną podwyżkę czynszu. To przerosło ich możliwości finansowe. Każda musiała się przez to wyprowadzić. - Miasto oddaje kamienice, nie interesując się ludźmi. To okrutne i niekonstytucyjne – alarmuje Jan Śpiewak ze Stowarzyszenia Miasto jest Nasze.

68-letnia pani Ewa Andruszkiewicz, 62-letnia pani Teresa oraz 59-letnia pani Ewa przez kilkadziesiąt lat mieszkały w dwóch różnych warszawskich kamienicach. Obie przeszły w ręce dwóch różnych spadkobierców. Dla kobiet to był początek reprywatyzacji. Początek ich tragedii.

- To było mieszkanie mojej mamy, która przeżyła dwie wojny, brała udział w powstaniu warszawskim, która odbudowywała Warszawę. Ona umarła, a ja zostałam bezdomna  – opowiada pani Teresa.

- Miasto zachowuje się jakby oddawało majątki, jak to mówią czyściciele kamienic, z tzw.  wkładką mięsną. Dalej losem tych osób nikt się nie interesuje. To jest okrutne i naszym zdaniem niekonstytucyjne – mówi Jan Śpiewak ze Stowarzyszenia Miasto jest Nasze.

Pani Ewie i pani Teresie spadkobierca ich kamienicy narzucił horrendalnie wysoki czynsz - kilka tysięcy złotych. Nie były w stanie  go zapłacić, więc kilka lat temu, dostały nakaz eksmisji bez przydziału lokalu socjalnego. Trafiły na bruk.    

- Z dnia na dzień dostałam fakturę za komorne wysokości 51 złotych za metr kwadratowy, a mieszkanie miało ponad 60 metrów. Wyszło 3870 zł miesięcznie do zapłaty. W tej chwili mieszkam u córki na 38 metrach kwadratowych. Córka ma męża i 2-letnie dziecko - tłumaczy pani Teresa.

Ewa Andruszkiewicz w lokalu komunalnym w swojej kamienicy mieszkała prawie 30 lat.  W 2004 roku zwrócono kamienicę prywatnym właścicielom. Kobiecie narzucono czynsz w wysokości 1000 zł miesięcznie.

- Proponowali mi 20 tys. zł zaraz po śmierci mojego męża za to, że się dobrowolnie wyprowadzę – wspomina Ewa Andruszkiewicz.

- Naszym zdaniem reprywatyzacja tej kamienicy budzi duże wątpliwości. Budynek był obciążony ogromnym długiem , który nigdy nie został spłacony. Wątpliwości są również co do osoby, która tę kamienicę odziedziczyła. Byli  to bracia, ale de facto zwrot był na matkę jednego z nich, która w księgach wieczystych nie figuruje. Jest wiele niewiadomych i wiele wątpliwości – uważa Jan Śpiewak ze stowarzyszenia Miasto jest Nasze.

Pani Ewa za lokal płaciła do 2008 roku. Wtedy to wypowiedziano jej umowę najmu, gdyż jak twierdzi kobieta, mieszkanie miało być sprzedane jej sąsiadowi.

- To nie było już 1000 zł, a 2000 zł miesięcznie. Umowę najmu rozwiązał ze mną sąsiad , który nie był właścicielem. On podpisał umowę przedwstępną kupna mojego mieszkania, w której był zapis, że on otrzymuje pełnomocnictwo od pana S. Sąd uznał później, że sąsiad nie posiadał żadnych podstaw materialno-prawnych wobec mojej osoby - opowiada Ewa Andruszkiewicz.

- Lokatorzy są pozostawiani w dezinformacji, zmieniają się numery konta, zmieniają się osoby, którym trzeba płacić. To jest robione po to, by ci ludzie byli wciągnięci w długi i by można było ich wyeksmitować – ocenia Jan Śpiewak ze Stowarzyszenia Miasto jest Nasze.

Pani Ewa była zdezorientowana. Przez prawie dwa lata mieszkała bez umowy najmu. W 2010 r.  musiała opuścić  mieszkanie. Zamieszkała pod Garwolinem, w letniskowym domu w lesie.

- Całe szczęście, że miałam ten domek. Gdyby nie to… nie wiem, co się dzieje z innymi ludźmi w takiej sytuacji jak ja  - komentuje.  
 
Spadkobierczynie dawnych właścicieli kamienicy domagają się teraz zaległych pieniędzy za bezumowne mieszkanie w lokalu. To ponad 100 tys. zł. Starsza kobieta nie ma takich pieniędzy. Sprawa trafiła do komornika, a ten już wkrótce chce zlicytować jedyny dach nad głową pani Ewy.
 
Próbowaliśmy dotrzeć do trzech spadkobierczyń, ale udało nam się umówić jedynie na spotkanie z  ich pełnomocnikiem.  

- To postępowanie zostało zainicjowane przez ojca moich mocodawczyń. Mogą one je zatrzymać.  Zrobią pod jednym warunkiem: musi paść deklaracja i przeprosiny ze strony pani Andruszkiewicz za te wszystkie jej działania – powiedział  mec. Bartosz Bator pełnomocnik spadkobierców.

Pani Ewa chce w tej sprawie negocjować ze wszystkim spadkobiercami. Pragnie żyć na emeryturze bez strachu, że straci dach nad głową.*

* skrót materiału

Reporter: Żanetta Kołodziejczyk-Tymochowicz

interwencja@polsat.com.pl