Stracił ręce. Fatalna ugoda po wypadku

Roman Kot podczas prac na polu stracił obie ręce. Mężczyzna egzystuje tylko dzięki pomocy siostry. Pan Roman liczył na rentę i wysokie zadośćuczynienie. Otrzymał zaledwie 90 tys. zł. Firma, która pomagała mu wywalczyć pieniądze, za podpisanie ugody z ubezpieczycielem wzięła… 50 tys. zł.

47-letni pan Roman Kot od urodzenia mieszka we wsi Wandów niedaleko Garwolina. Mężczyzna utrzymywał się z pracy własnych rąk w gospodarstwie. W sierpniu 2010 roku stracił możliwość samodzielnego życia.

- Dziki zryły kukurydzę i myśmy to wykaszali. To było stargane, chciałem popchnąć do sieczkarni tę kukurydzę i mnie pociągnęło. Ręce zostały w tej maszynie – wspomina pan Roman.

Opieką nad panem Romanem zajęła się siostra Justyna. Kobieta wraz z trojgiem dzieci przeprowadziła się do domu brata. Pan Roman wymaga całodobowej opieki i pomocy we wszystkich czynnościach.

- Mieszkaliśmy u teściów. Wraz z mężem pracowaliśmy w piekarni, mieliśmy pieniądze na dwoje dzieci. Z dniem wypadku moje życie zmieniło się diametralnie. Muszę wszystko przy bracie zrobić, pójść z nim do łazienki, wykąpać, tyłek podetrzeć, nie mam żadnej pomocy – opowiada Justyna Stępniewska, siostra pana Romana.

- Dzień wypadku Romana zrujnował całe jej życie. Ona do tej pory nie może się pozbierać i poukładać sobie tego wszystkiego - uważa Agata Gmur, która pomaga rodzinie.

- Zły jestem. Jeszcze i ktoś ma ze mną umordowanie i ja się sam morduję, bo się denerwuję – dodaje Roman Kot.

Jakiś czas po wypadku do drzwi pana Romana zapukał mężczyzna z europejskiego centrum poszkodowanych z Legnicy. Stwierdził, że uzyska dla niego rentę i pieniądze za wypadek. Po miesiącu pan Roman dowiedział się, że dostanie niecałe 90 tys. zł. Resztę: ponad 50 tys. zł zabrała firma. Pan Roman razem z siostrą myśleli, że jest to zaliczka na poczet odszkodowania. Niestety, okazało się, że firma podpisała ugodę i zniknęła.

- Pan nas zapewniał, że na pewno dostaniemy duże odszkodowanie, że poprowadzi nam sprawę, że będą renty i odszkodowanie. Im chodziło tylko o to, żeby zgarnąć prowizję, a sprawę zamieść pod dywan – twierdzą pan Roman i jego siostra.

- Zostali oszukani. Oni nawet nie wiedzieli, że to renta jest skapitalizowana. Myśleli, że będą mieli wypłatę comiesięcznej renty – mówi Agata Gmur, która pomaga rodzinie.

- Na druku ugody nie ma podpisu osoby poszkodowanej. Faktem jest, że on też nie miał jak jej podpisać, ale w jego imieniu mogła to zrobić siostra. Czyli ugoda została zawarta tylko i wyłącznie przez prezesa tamtej firmy. Być może będą jakieś szanse, żeby wzruszyć tę ugodę, jako nieważną. Widzę też szansę, żeby wystąpić z roszczeniami rentowymi – mówi Beata Karwacka z Polskiej Izby Odszkodowań.

Firma, która zajmowała się odszkodowaniem pana Romana już nie istnieje. Mężczyzna stracił szansę na uzyskanie większego odszkodowania i renty. Za pieniądze, które otrzymał, rodzina wyremontowała i przystosowała dom do jego potrzeb. Niestety, na protezy nie wystarczyło pieniędzy. Dziś rodzina żyje tylko z zasiłków Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej.

- Jestem zmuszona odbierać własnym dzieciom pieniądze z "500 plus", żeby zapewnić bratu, co mu potrzeba. Opłacić rachunki i kupić jedzenie, bo to co on dostaje, to jest kropla w morzu potrzeb – mówi Justyna Stępniewska.*

* skrót materiału

Reporter: Klaudia Szumielewicz-Szklarska

kszumielewicz@polsat.com.pl