Mają akty własności, ale do mieszkań dopłacą. Nawet po 100 tys. zł!

Trzy lata temu mieszkańcy jednego z bloków przy Alei Legionów w Bytomiu wykupili mieszkania od spółki Arrada. Były to mieszkania zakładowe, w których najstarsi mieszkańcy żyją od ponad 60 lat. Teraz okazało się, że spółka upadła, a syndyk żąda dopłaty do lokali. W niektórych przypadkach to nawet ponad 100 tys. zł. Dla mieszkańców to wyrok.

- Dostałem to mieszkanie jako służbowe, za dobrą pracę. Mieszkam tu od prawie 30 lat. To są dawne mieszkania zakładu Orzeł Biały, które zakład sprzedał jakiejś prywatnej firmie – mówi Zbigniew Dębczuk, który wykupił mieszkanie zakładowe.

- Przez 3 lata byliśmy bardzo zadowoleni i nagle dostajemy wezwania na policję na przesłuchania, dlaczego tak tanio – dodaje inny lokator Czesław Chochłow.

W grudniu ubiegłego roku mieszkańcy dostali pisma, które wprawiły ich w osłupienie.  Okazało się, że spółka, od której kupili mieszkania, upadła, a syndyk uznał, że mieszkania były kupione po rażąco niskich cenach. Pan Czesław Chochłow, 70-letni inwalida po amputacji nogi, ma do dopłaty ponad 100 tys. zł.

- Jestem inwalidą pierwszej grupy, po amputacji lewej nogi i częściowo prawej. Do tego cukrzyca i miażdżyca. Jak lekarz rodzinny zobaczył wypis ze szpitala, to zapytał, czy ja w ogóle żyję. Do zapłaty nam 108 tys. zł. Przecież to jest nierealne w moim wieku. Nikt mi nie da pożyczki – mówi Czesław Chochłow.

Jak wyjaśnia przedstawiciel prawny mieszkańców Jarosław Reck, jeżeli nieruchomości były zakupione rok przed zgłoszeniem wniosku o upadłości, syndyk ma możliwość wytoczenia powództwa o uznanie tych czynności za bezskuteczne.

- Trudno jest tutaj oceniać winę mieszkańców, którzy wykupili te lokalne. Natomiast faktem jest, że sprzedaż nastąpiła po cenie rażąco zaniżonej od wartości rynkowej, dlatego syndyk ma obowiązek działać w interesie masy, w interesie wierzycieli. Oczywiście sprawę będzie rozstrzygał sąd – powiedział syndyk Jarosław Reszka. - To była decyzja ówczesnego zarządu, natomiast duże wątpliwości budzi to, że te transakcje były wtedy, gdy spółka była już zagrożona niewypłacalnością – dodał.

- Czujemy się oszukani, bo z jednej strony mamy akt własności, a z drugiej każą się wyprowadzić. Musiałem iść do pracy, żeby adwokata opłacić i inne koszta. To jest tragedia, bo z naszej emeryturki nie dalibyśmy absolutnie rady – mówi 70-letni Czesław Chochłow.

Dla starszych i schorowanych ludzi takich jak pan Czesław i jego żona taka sytuacja oznacza tragedię. Będą musieli zwrócić mieszkania albo do nich dopłacić. Większość mieszkańców nie ma z czego.

- Będziemy wykazywać, że ta różnica w cenach wcale rażąco nie odbiegała od wartości rynkowej, bo te nieruchomości były w fatalnym stanie i tylko dzięki środkom inwestowanym przez te osoby, te nieruchomości dzisiaj wyglądają, jak wyglądają – tłumaczy Jarosław Reck, przedstawiciel prawny mieszkańców.*

* skrót materiału

Reporter: Dominika Grabowska

dgrabowska@polsat.com.pl