Walka o gospodarstwo, umowa dożywocia i tajemniczy pożar
Dramatyczny zwrot w historii państwa Kazimierskich. Rodzinie, która twierdzi, że podstępem wyłudzono od niej całe gospodarstwo, właśnie spłonął dom. Prawo dożywotniego mieszkania w nim miał 60-letni pan Kazimierz. Rodzina twierdzi, że pożar wzniecił nowy właściciel ich gospodarstwa, który w dodatku miał celowo zamknąć w środku niepełnosprawną siostrę pana Kazimierza. Kobietę uratowano, ale dom nie nadaje się do zamieszkania.
- Myślę, że nie mógł się nas pozbyć, dlatego to spalił. Wiedział, że wtedy nie będzie do czego wracać i będzie mógł robić, co chce – komentuje pan Mariusz, syn pana Kazimierza.
Miesiąc temu pokazaliśmy materiał o trudnej sytuacji rodziny Kazimierskich z niewielkiej Starej Kamionki koło Suwałk. W gospodarstwie, które należało do rodziny od kilkudziesięciu lat, mieszkał 60-letni pan Kazimierz z niepełnosprawną siostrą Teresą i synem Mariuszem. Kiedy pan Kazimierz zaczął podupadać na zdrowiu, przepisał gospodarstwo na syna.
- Ja mam tu akt notarialny, mam zapisane dożywocie, pokoik. Nic więcej w nim nie wymieniałem: drzewa z szopy, niczego, bo to syn przejął. Kto by pomyślał o takim czymś – opowiadała wówczas Kazimierz Kazimierski.
Niestety, trzy lata temu spokojne dotąd życie rodziny Kazimierskich legło w gruzach. Syn pana Kazimierza w niejasnych okolicznościach zawarł z lokalnym biznesmenem umowę pożyczki, której zabezpieczeniem było gospodarstwo w Kamionce.
- Spotkałem się z Jarosławem M. w Olecku. Zaprosił mnie na piwo w barze. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach. Skończyłem to piwo, wyszliśmy z tego lokalu i urwał mi się film. Po miesiącu dowiedziałem się, że jest ten akt hipoteki na 200 tys. zł – opowiadał pan Mariusz, syn pana Kazimierza.
Po wizycie w barze z mężczyzną przez tydzień nie było żadnego kontaktu. Okazuje się, że w tym czasie podpisał u notariusza akt notarialny, z którego wynika, że zaciągnął u Jarosława M. pożyczkę w kwocie 200 tys. zł. Zabezpieczeniem udzielonego kredytu miało być gospodarstwo w Kamionce.
- Nie pamiętam podpisania tego aktu hipoteki, reszty też nie pamiętam. Wydaje mi się, że w akcie to nie jest mój podpis, ale pewności nie mam. Musiałem coś dostać - jakiś narkotyk czy tabletki odurzające, bo to niemożliwe, żebym przez ten czas nic nie pamiętał – mówił pan Mariusz.
Notariusz, w obecności którego doszło do zawarcia umowy, twierdzi, że nie „ma szans, by sporządził akt, nie będąc przekonanym, że strona wie, co robi"
Dla państwa Kazimierskich zaczął się koszmar. Jarosław M. stał się właścicielem gospodarstwa, w którym mieszkają, i zacząć uprzykrzać im życie.
- Taką maszyną porobił dziury, okno chciał wywalić. Wszystko wynosił z chlewa, garażu i podpalał, potem zawalił garaż. Nawet drzewo na zimę zabrał – wspominał pan Kazimierz, a jego syn dodał, że M. „jakichś sześciu pijaków przywiózł i kazał im się wprowadzić. Policja ich wygoniła, a oni znowu przyjechali. Dwa dni siedzieli".
Postępowanie w sprawie oszustwa prowadziła policja, ale nie umiała pomóc nękanym lokatorom. 19 kwietnia, 6 dni po emisji pierwszego reportażu, wybuch pożar i omal nie doszło do jeszcze większej tragedii.
- Jarosław M. przyjechał z dwoma kolegami. Zaczęli wywalać wszystko z naszych dwóch pokoi - opowiada Mariusz Kazimierski, syn pana Kazimierza.
- Widzieliśmy, co wynosili z samochodu – opowiadają sąsiedzi państwa Kazimierskich. - Myślałem, że idzie na remont z młotem pneumatycznym. Miał też kanister, ale w nim można mieć płyn do odgrzybiania, unigrunt albo coś innego – dodał jeden z nich.
Kazimierscy twierdzą, że Jarosław M. wraz z kompanami wzniecili w domu pożar, wiedząc, że w środku znajduje się niepełnosprawna siostra pana Kazimierza.
- Wiedział, jeszcze segmentami (meblami) było zastawione, żeby nie wyszła… Od sąsiada przyleciał chłopiec i pomógł mi – mówi pan Kazimierz.
- Cały dach budynku został zniszczony, częściowo został spalony też strop i pomieszczenia. Budynek nie nadaje się do zamieszkania – informuje Arkadiusz Buchowski z Państwowej Straży Pożarnej w Suwałkach.
Pan Kazimierz, jego niepełnosprawna siostra i syn zostali bez dachu nad głową. Nie mają nic.
- To bardzo duża tragedia, spłonął dom, ludzie nie mają gdzie mieszkać, ale nasz urząd pomoże. Da mieszkanie zastępcze, pomagamy też finansowo, żywnościowo, organizujemy rzeczy potrzebne do egzystencji – mówi Tomasz Naruszewicz, wójt gminy Bakałarzewo.
Policja prowadzi postępowanie w sprawie pożaru, ale jak dotąd nikogo nie zatrzymano. Jarosław M. twierdzi, że to nie on podpalił dom, w którym mieszkali Kazimierscy. Mężczyzna jest na wolności.
- Obecny właściciel twierdzi, że chce ten budynek uporządkować, żeby go użytkować. Był tamtego dnia, bo jest właścicielem i ma prawo tam przebywać – informuje Eliza Sawko z Komendy Miejskiej Policji w Suwałkach.
Próbowaliśmy porozmawiać z Jarosławem M. o tym, co się stało 19 kwietnia. - Nie jest pani stroną, proszę mi głowy nie zawracać. Naprawdę denerwujecie mnie. Jeszcze wytoczę wam sprawę o oczernianie mnie, bo przeginacie pałę, oczerniacie mnie w każdy możliwy sposób, a nie weryfikujecie tego, co mówicie – stwierdził mężczyzna.
- To jest nasza policja… że jest praktycznie za rękę złapany, a oni mówią, że ciężko mu to będzie udowodnić. Takie prawo jest… – podsumował Mariusz Kazimierski, syn pana Kazimierza.*
* skrót materiału
Reporter: Paulina Dzierzba
pbak@polsat.com.pl