Zamiast renty, długi. Walka z ZUS-em
Aleksandra Boguszewicz z Wrocławia jest schorowaną kobietą. Od lat walczy z Zakładem Ubezpieczeń Społecznych. 57-letnia kobieta pracowała jako kierownik oczyszczalni ścieków. Po upadku, ma trudności z poruszaniem i nie może pracować, ale nie dla lekarza orzecznika ZUS.
- We mnie ZUS wzbudza emocje dość mocne. Jest to instytucja, która wymaga tylko żeby jej płacić jak najwięcej, natomiast nie daje nic z siebie – mówi pani Aleksandra.
Pani Aleksandra nigdy nie miała łatwego życia. Od dziecka chorowała. Przeszła już kilka operacji. Pomimo przeciwności losu, nie poddawała się, ciężko pracowała. Nigdy nikogo o pomoc nie prosiła. Do 2013 roku. Pani Aleksandra upadła. Natychmiast trafiła na operację. Jak się okazało miała liczne urazy nogi. Do dziś nie może poruszać się normalnie.
- Okazało się, że mam całkowicie uszkodzone więzadło krzyżowe, a poboczne było bardzo mocno poharatane, dodatkowo blok kolana, łękotka przyśrodkowa była mocno uszkodzona – wylicza kobieta.
- U nas to jest genetyczne. Widzi pani, jak ja chodzę, moja matka tak chodziła i jeszcze jej matka. U córki te kości się po prostu łamią. W zeszłym tygodniu ktoś ją zbierał z ulicy, bo z autobusu wypadła – opowiada Barbara Krzyżowska, mama pani Aleksandry.
Po upadku pani Aleksandra otrzymała rentę. Na pół roku. Świadczenie skończyło się wraz z początkiem 2014 roku. Stan zdrowia kobiety był wówczas bardzo poważny. Czekała na kolejną operację nogi. Jednak kiedy pani Aleksandra stawiła się na komisji lekarskiej, lekarz orzecznik ZUS uznał, iż pani Aleksandra może pracować i rentę kobiecie odebrano.
- Miałam wyznaczony termin rekonstrukcji, po przeprowadzeniu tego zabiegu i rehabilitacji, mogłabym dziś pracować. Na zabieg jednak nie poszłam, bo wiedziałam, że kluczem wyzdrowienia jest po drugiej operacji, rehabilitacja. Ona jest bardzo skomplikowana, droga, a ja nie miałam złotówki – wspomina.
Pani Aleksandra zaczęła walczyć z ZUS-em w sądzie. I wygrała. Rentę przywrócono. Jednak na postanowienie sądu czekała prawie dwa lata. Nie miała za co żyć. Zadłużała się. Gdyby nie wsparcie jej rodziców, straciłaby dach nad głową.
- Najtrudniejsze jest to, że postępowanie sądowe rządzi się swoimi prawami. Procedura bardzo często wymaga powoływania opinii biegłych, co powoduje, że postępowanie trwa długo, zwłaszcza z punktu widzenia osoby, która w tym czasie jest pozbawiona jakichkolwiek świadczeń – przyznaje Sylwia Jastrzemska z Sądu Okręgowego we Wrocławiu.
- Inne prawa mają lekarze biegli, którzy orzekają w sądzie, a inne ma orzecznik, który te panią widział. Proszę pamiętać, że orzecznik nie zajmuje się leczeniem, nie ocenia stanu zdrowia, bo to nie jest jego zadaniem. On zajmuje się oceną tego, czy ktoś jest w danym momencie skłonny do podjęcia jakiejkolwiek pracy. Renta, którą przyznajemy, to nie jest sposób na życie, to nie jest sposób pozyskiwania wynagrodzenia – mówi Iwona Kowalska z oddziału ZUS we Wrocławiu.
Niestety za kilka tygodni pani Aleksandra znów straci rentę. Pracować nie może, a tonie w długach po latach walki z ZUS-em. Pani Aleksandra będzie kolejny raz starać się o świadczenie. Ale jak twierdzi, w jej przyznanie już nie wierzy.
- Płaciłam składki, natomiast z leczenia państwowego, czyli ze składek niewiele w życiu korzystałam. To jest przykre, żałosne, jak nasz kraj traktuje emerytów czy rencistów, którym każe się żyć za 1 tys. zł. Oni są już niepotrzebni, bo nie dają dochodu – ocenia pani Aleksandra.
* skrót materiału
Reporter: Żanetta Kołodziejczyk-Tymochowicz
interwencja@polsat.com.pl