Zastraszyli i okradli schorowanego emeryta

To historia ku przestrodze. Jan Rokicki ze wsi Załom w woj. zachodniopomorskim spotkał na ulicy trzy osoby, które zaoferowały "pomoc" i namówiły go do wzięcia kredytu. Emeryt wziął w banku 7 tys. zł. Oszuści zabrali mu całą kwotę i zniknęli. Zostały jedynie raty kredytu, razem: 11 tys. zł.

60-letni pan Jan mieszka w starym, poniemieckim domu. Ma w nim dwa niewielkie pokoje i kuchnię. Mężczyzna marzy o łazience, ale nie stać go na jej wybudowanie. W grudniu ubiegłego roku idąc na pocztę został zatrzymany przez dwóch mężczyzn i kobietę.

- Zatrzymali mnie na drodze, że udzielą pomocy. Pytali, czy mieszkam sam, czy ktoś mnie odwiedza. Miałem nikomu nie mówić o sprawie, bo to tajemnica. Zaufałem im – wspomina.

Zdaniem siostry pana Jana, Barbary Kurek, cała sytuacja nie była przypadkowa. - Ktoś musiał wiedzieć, że brat potrzebuje kredytu – ocenia.

Oszuści obiecali panu Janowi pomoc w załatwieniu pożyczki w banku, a następnie wmówili, że uzyskają w miejscowym urzędzie gminy umorzenie zaciągniętego długu.  Sugerowali, że emerytowi się to należy, jako osobie niepełnosprawnej.

Oszuści najpierw zabrali emeryta do Wałcza. Tam w ZUS-ie dostał zaświadczenie o dochodach. Następnie wywieziono go do oddalonego o 160 kilometrów Kołobrzegu. Pan Jan w towarzystwie oszustów odwiedził tam kilka banków. Dopiero w trzeciej placówce udało mu się pożyczyć 7 tysięcy złotych.

- Od razu wzięli mnie do samochodu, żeby pokazać pieniądze i już mi ich nie oddali. Nie mogłem podskakiwać, bo powiedzieli, że mnie wywiozą do lasu – opowiada pan Jan.

- Była godzina 21, kiedy sąsiad do nas przyszedł. Usiadł na schodach i mówi: ale się wkopałem, wywieźli mnie i wziąłem kredyt. On jest łatwowierny, a to było jawne wyłudzenie pieniędzy od niepełnosprawnego – mówi Katarzyna Senator, sąsiadka pana Jana.

Sąsiedzi natychmiast zawieźli oszukanego mężczyznę na policję. Wszczęto śledztwo w sprawie wyłudzenia. Przesłuchano kilkadziesiąt osób. Policjanci i prokuratorzy zażądali od ZUS-u i banków, w których był pan Jan, nagrań z monitoringów. Ten w ZUS-ie tego dnia nie działał. I mimo, że upłynęło już pół roku, to śledczy mają związane ręce.

- Na chwilę obecną czekam na te nagrania. Jest tajemnica bankowa, czekamy na zwolnienie z niej banków – opowiada Daniel Kolasiński z Komendy Powiatowej Policji w Kołobrzegu.

Odwiedziliśmy bank, który przyznał pożyczkę emerytowi z miesięcznym dochodem 811 zł. Okazuje się, że udzielanie kredytów osobom o tak niskich dochodach to normalna praktyka.

- To, że ma się 800 zł, nie znaczy, że nie można dostać kredytu.  Kwota na utrzymanie to jest 550 zł, jakie klient musi mieć na wszystkie rachunki. Na 48 miesięcy klient ma ratę 255zł  - usłyszeliśmy od pracownika placówki bankowej.
 
- Uważam, że oni mają jakąś prowizję od udzielanego kredytu. Dlatego go udzielili. To jest nierealne. Jestem ciekawa, jak pani udzielająca kredytu wyżyłaby za 500 zł – komentuje Barbara Kurek, siostra pana Jana.

Emeryt musi spłacić aż 11 tys. zł. Bank odrzucił jego prośbę o anulowanie odsetek czy chociaż kosztów kredytu. Pomagają mu przetrwać sąsiedzi oraz siostra. Niestety, mieszka ona koło Koszalina, więc nie może często przyjeżdżać. Poprosiliśmy o interwencję miejscową opiekę społeczną.

- Oczywiście, nie będzie problemu, by zainteresować się losem pana Jana. Słyszałam coś na ten temat, ale wydawało mi się, że to niewyobrażalne, żeby komuś zabrać pieniądze z kredytu – powiedziała Elżbieta Drab, kierownik MGOPS w Człopie.*

* skrót materiału

Reporter: Artur Borzęcki

aborzecki@polsat.com.pl