Bezrobotny prezesem, czyli pomysł komornika na biznes

Stanisław Krajewski, Robert Czerepuk i Arkadiusz Dembski z Połczyna-Zdroju w Zachodniopomorskiem wygrali dwuletnią, sądową batalię o zaległe wynagrodzenie. Byli ochroniarze domagali się 100 tys. zł wraz z odsetkami od swojego byłego pracodawcy - znanego w Białogardzie komornika sądowego – Mirosława N. Szanse na odzyskanie pieniędzy są jednak niewielkie, bo w tym samym czasie majątek spółki przepadł, a jej nowymi zarządcami zostali… bezrobotni.

- To była typowa agencja ochrony. Nasze zasadnie polegało na ochronie osób, mienia, obiektów oraz na konwojach – opowiada Robert Czerepuk.

- Pracowałem w tej firmie 6,5 roku. Rozmowa była taka, że rozliczymy się. Wszystko miało być wypłacone i rozliczone. Później komornik zapewniał, że załatwił nam pracę w konkurencyjnej firmie, na takim samym stanowisku, że jest już wszystko ugadane. Z tego względu zrezygnowaliśmy z odprawy, która nam się należała. Oczywiście nikt w tamtej firmie nie wiedział o naszym przejściu – twierdzi Stanisław Krajewski.

- Sąd zasądził na rzecz powodów po kilkadziesiąt tysięcy złotych tytułem brakującego wynagrodzenia – informuje Sławomir Przykucki, rzecznik Sądu Okręgowego w Koszalinie.

Jedynymi udziałowcami firmy ochroniarskiej byli: komornik - Mirosław N. i jego syn. Natomiast żona komornika była prezesem. Spółka przynosiła dochody, mimo to komornik postanowił ją zlikwidować. To był początek problemów firmy i jej pracowników.

- My chcieliśmy się dogadać, osiągnąć jakiś konsensus. Niestety komornik zaproponował po 1500 złotych, co było śmieszne – opowiada Stanisław Krajewski.

W tym czasie komornik wprowadził zmiany we wpisach w Krajowym Rejestrze Sądowym. Nieoczekiwanie zmienili się prezes i udziałowcy spółki. Rodzina N. oficjalnie zniknęła z firmy.

- Na dzień dzisiejszy firmę mają dwa słupy, a zniknęły z niej komputery, samochody, lokal. Wszystko było, a nie ma nic – wylicza Robert Czerepuk.

Nowym prezesem został Antoni T., a likwidatorem i właścicielem spółki Krzysztof Ch. Obaj bezrobotni, żyjący z zasiłków mieszkańcy Połczyna-Zdroju. Teraz to od nich byli pracownicy muszą domagać się wypłaty zaległych pensji. Stu tysięcy złotych.

Reporter: Jak to się stało, że został pan prezesem spółki?
Antoni T.: A skąd ja wiem? Likwidowali tą spółkę i tak mnie za słupa postawili.
Krzysztof Ch.: Podpisać kazał mi druczek i podpisywałem.  
Reporter: Kto kazał podpisać?
Krzysztof Ch.: No, N. Prosił, żeby podpisać.

Dziś po spółce nie ma śladu. Nie wiadomo też, co stało się z jej majątkiem. Elżbieta N., była prezes firmy, nie chciała komentować sprawy. Podobnie jak były udziałowiec, syn małżeństwa N.

Jak twierdzi obecny prezes spółki, a także jej likwidator, Mirosław N. namówił ich do udziału w oszustwie. Za pomoc obiecywał wynagrodzenie.

- Obiecywali, że to czysta spółka, że nie mają ani zadłużenia, ani nic. Ja tylko na trochę tym prezesem miałem zostać. Mieli mi tam jakąś pensję płacić, koło 2 tys. zł – mówi Antoni T.

- Dostałem na piwo, dwie dychy – twierdzi Krzysztof Ch.

Komornik Mirosław N. nie chciał komentować sprawy. Zajmuje się nią prokuratura. Jeżeli śledztwo potwierdzi zarzuty, to kłopoty będą mieć także podstawieni zarządcy likwidowanej spółki. Prezesowi i likwidatorowi grozi do 5 lat więzienia za działanie na szkodę firmy. Komornik Mirosław N. może odpowiadać tylko za sfałszowanie podpisów. Za to grozi mu kara trzech lat więzienia.

- Zostaliśmy praktycznie bez możliwości odzyskania tych pieniędzy – mówi Arkadiusz Dembski, były pracownik spółki.
- To jest jeden wielki przekręt – dodaje Stanisław Krajewski.*

* skrót materiału

Reporter: Paweł Gregorowicz

pgregorowicz@polsat.com.pl