Od petard rzucanych przez kibiców stracił palce. Nie ma winnych
Stolarz i spawacz, samotnie wychowujący dwie piętnastoletnie córki, stracił dwa palce prawej ręki w wybuchu petardy rzuconej przez pseudokibiców. Do wypadku doszło podczas IV-ligowego spotkania Beskidu Andrychów z Unią Oświęcim. Zbigniew Wójtowicz siedział z córkami w sektorze rodzinnym, gdy dostał petardą rzuconą przez kibiców Unii. Organizator meczu do odpowiedzialności za wypadek się nie poczuwa.
- Będę żądał odszkodowania. To jest prawa ręka, a ja jestem praworęczny i kilku rzeczy nie będę już wykonywał, jak wykonywałem – mówi Zbigniew Wójtowicz z Andrychowa koło Wadowic.
Jego bliźniacze córki: Wiktoria i Weronika chodzą do szkoły sportowej, gdzie trenują piłkę nożną. 27 maja poszły z ojcem na mecz IV ligowych drużyn: Beskid Andrychów podejmował Unię Oświęcim.
- Zostaliśmy po przeszukaniu przez ochronę wpuszczeni na sektor rodzinny. Po naszej prawej stronie znajdowali się kibice Unii Oświęcim. Po 5 minutach ktoś z kibiców Unii Oświęcim rzucił petardę. Po 10 minutach ktoś rzucił butelką w stronę naszego sektora – wspomina Zbigniew Wójtowicz.
- Jak odpalili race, powstał czarny dym, który zasłonił cała trybunę. I zaczęli rzucać tymi petardami. Coś koło 20 ich rzucili na naszą trybunę – mówią piętnastoletnie Wiktoria i Weronika.
- Ludzie zaczęli uciekać, dzieci płakały. Mi niefortunnie petarda spadła na przewieszony polar, który miałem na kolanach. Gdy ją chciałem zrzucić, wybuchła mi w rękach – dodaje pan Zbigniew.
Nikt z klubu nie zainteresował się losem rannego mężczyzny. Na andrychowskim stadionie pomocy mężczyźnie zaczęli udzielać obecni na meczu znajomi.
- Jeden wziął pod opiekę dzieci, a drugi wyprowadził mnie na zewnątrz stadionu, gdzie była policja, która wezwała pogotowie ratunkowe. Na miejscu nie było żadnej służby medycznej – opowiada Zbigniew Wójtowicz.
- Mnie pan pyta? Niech pan zapyta tych, co wnoszą, ja nie wnoszę – odpowiada Marek Wdowik, prezes klubu Beskid Andrychów.
Stadion należy do miasta, a organizatorem imprezy był dotowany przez magistrat klub piłkarski Beskid Andrychów. Pan Zbigniew trafił na 4 dni do szpitala w Wadowicach, gdzie amputowano mu kciuk i palec wskazujący.
- Z zawodu jestem stolarzem i spawaczem. Nie wiem, na ile moja praca będzie teraz wykonalna – mówi Wójtowicz.
- Organizator zgodnie z wymogami ustawowymi dopełnił wszystkich obowiązków. Z moich informacji wynika, że imprezę obsługiwało 180 funkcjonariuszy policji plus straż miejska – informuje Mirosław Wasztyl, wiceburmistrz Andrychowa.
Policja nie sprawdza, co wnoszą wchodzący na stadion kibice. Ten obowiązek spoczywa na służbach porządkowych. Za kibiców nie odpowiada również klub, który dopingują.
- Nie jesteśmy organizatorem wyjazdów kibiców. Nie odpowiadamy za nich – podkreśla Jerzy Jarosz, prezes zarządu MKP Unia Oświęcim.
Prezesa Unii Oświęcim zdziwił fakt, że na stadionie w Andrychowie nie było punktu medycznego. Wylicza też błędy, których według niego dopuścił się organizator meczu - czyli klub Beskid Andrychów.
- Była niewłaściwa kontrola, skoro wniesiono race i doszło do wybuchu. Powinna też być strefa buforowa między kibicami gości a przyjezdnymi. Moim zdaniem takiej strefy nie było – twierdzi Jerzy Jarosz.
- Największym błędem organizatora było wpuszczenie większej liczby kibiców, niż pozwala na to sektor gości w Andrychowie. Z tego powodu nałożyliśmy karę w wysokości 750 zł – informuje Bartosz Ryt z Małopolskiego Związku Piłki Nożnej w Krakowie.
Okazuje się, że porządku na meczu strzegło tylko 35 pracowników ochrony. Co prawda stu policjantów czuwało w pobliżu, ale nie mogli oni pojawić się na stadionie bez zgody organizatora imprezy. Funkcjonariusze pojawili się w końcu na stadionie, ale podkreślają, że powinni zostać poproszeni o interwencję dużo wcześniej.
- W tej sprawie toczy się postępowanie, które wszystko wyjaśni – mówi Marek Wdowik, prezes klubu Beskid Andrychów.
Reporter: Było 35 ochroniarzy, a 600 osób na trybunach.
Prezes: Takie były ustalenia przedmeczowe. Z policją robiliśmy wizję lokalną.
Reporter: Ale nawet na zdrowy rozsądek… 35 osób nie jest w stanie zapanować nad kilkuset osobami.
Małopolska policja kategorycznie zaprzecza informacjom prezesa klubu Beskid Andrychów. Żaden funkcjonariusz nie określał, jaka liczba pracowników ochrony powinna pilnować porządku podczas meczu w Andrychowie.
- Szukamy osoby, która wrzuciła petardę na teren trybuny rodzinnej. To jest poważne uszkodzenie ciała. Może grozić za to nawet 10 lat pozbawienia wolności – informuje Sebastian Gleń z Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie.
- Największe pretensje mam do organizatora. Przecież przychodzą rodziny z dziećmi – mówi pan Zbigniew. Mężczyźnie po wypadku ani klub, ani urząd miasta nie zaoferował żadnej pomocy.*
* skrót materiału
Reporter: Artur Borzęcki
aborzecki@polsat.com.pl