Poszła do szpitala, a urzędnicy odebrali jej dziecko!
Cierpiąca na rzadką chorobę genetyczną, niepełnosprawna matka może widywać swojego synka tylko przez godzinę w tygodniu. Staś ma niespełna dwa lata. Pani Monika nie miała z kim zostawić go, gdy rodziła córkę, więc na ten czas przekazała go rodzinie zastępczej. Gdy wyszła ze szpitala okazało się, że urzędnicy wystąpili z wnioskiem o ograniczenie jej praw rodzicielskich.
34-letnia Monika Juźwicka miała bardzo trudny start w dorosłe życie. Postępująca choroba genetyczna spowodowała, że kobieta jest niepełnosprawna. Wychowywała ją babcia.
Pani Monika związała się z mężczyzną, który znęcał się nad nią. Odeszła od niego, kiedy była w ciąży. Staś urodził się w 2015 roku w ośrodku dla ofiar przemocy w Pile.
- On jest teraz w więzieniu osadzony za zanęcanie fizyczne psychiczne i seksualne nade mną. Byłam bita, poniżana. Jestem na wózku, bo tak zostałam pobita, wcześniej chodziłam o balkoniku – twierdzi pani Monika.
Kolejny związek z nieodpowiednim mężczyzną szybko zaowocował kolejną ciążą. Z malutkim Stasiem i w ciąży pani Monika trafiła do ośrodka dla matek z dziećmi w Lublinie. Kobieta wiedziała, że nie poradzi sobie z dwojgiem małych dzieci.
- Całą ciążę się zastanawiałam, co zrobić, bo mogłam stracić też Stasia, gdybym nie podołała opiece nad dwojgiem małych dzieci. Dlatego zdecydowałam się oddać Zosię do adopcji, żeby miała normalny dom, normalną rodzinę. Jest tego warta – mówi pani Monika.
Kiedy Staś skończył rok, a pani Monika była tuż przed porodem, ośrodek w którym przebywała, został zlikwidowany. Urzędnicy Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie stwierdzili, że innego ośrodka dla matek z dziećmi dostosowanego dla niepełnosprawnej kobiety w Lublinie nie ma.
- Mając na uwadze fakt, że pani jest osobą niepełnosprawną i wkrótce miało nastąpić rozwiązanie, umieściliśmy panią interwencyjnie w mieszkaniu chronionym, które jest dostosowane do potrzeb osoby niepełnosprawnej – informuje Magdalena Suduł, rzecznik Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Lublinie.
Pani Monika nie ma żadnej rodziny. Nie miała z kim zostawić Stasia na czas porodu. Zgodziła się na podpisanie z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Rodzinie w Lublinie umowy. Zgodnie z nią chłopiec miał trafić do rodziny zastępczej tylko na czas pobytu pani Moniki w szpitalu.
- Okazało się, że zostałam oszukana. Jak wyszłam ze szpitala, dowiedziałam się, że Staś do mnie nie wróci, bo nie mam azylu, a dzieci nie mogą być w moim dotychczasowym mieszkaniu – mówi pani Monika.
- Miejski ośrodek pomocy rodzinie zawiadomił sąd o zaistniałej sytuacji, jak również o tym, że w ocenie pracowników matka nie jest w stanie należycie wywiązywać się z obowiązków rodzicielskich wobec dziecka. W oparciu o to zawiadomienie sąd wszczął postępowanie w przedmiocie ograniczenia matce władzy rodzicielskiej – przekazała Ewa Bazelan, rzecznik Sądu Okręgowego w Lublinie.
- Miałam obiecane, że dziecko będzie wychowywane przy matce, nie ma Staśka – mówi pani Monika do pracownicy MOPR.
- Pani Moniko, o tym sąd decyduje.
- Ale kto skierowął wniosek do sądu? Też mi pani nie może powiedzieć?
- Nie.
- Dlaczego?
- Dziękuję (odchodzi).
Okazuje się, że w mieszkaniu chronionym pani Monika nie może przebywać z malutkim dzieckiem. Urzędnicy MOPR-u zarzucali kobiecie między innymi to, że 15-miesięczne dziecko nie je stałych pokarmów i nie posługuje się sztućcami.
- Nie potrafił spożywać pokarmów stałych, to rodzice zastępczy uczyli go jeść stosownie do wieku sztućcami. W większości przyjmował pokarmy płynne. Nie potrafił wypowiadać żadnych słów, tylko reagował piskiem. Teraz to się już ustabilizowało – mówi o Stasiu Magdalena Suduł, rzecznik Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Lublinie.
- Nie jestem na tyle złą matką, moje dziecko nie było zaniedbane, odparzone, nie głodowało, nie było bite. Na pewno nie jestem idealną matką, ale się starałam – argumentuje Monika Juźwicka.
- My widzimy, że jest bardzo silna więź emocjonalna, że pani Monika kocha Stasia, ale musimy ją nauczyć jak być odpowiedzialną matką – twierdzi Magdalena Suduł, rzecznik Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Lublinie.
Od stycznia pani Monika widuje swojego niespełna dwuletniego synka raz w tygodniu przez godzinę. Nie może się z tym pogodzić.
- Moje dziecko jakby o mnie zapominało, bo do tej pani mówi „mamo” i do mnie mówi „mamo”. Nie widzę, jak rośnie – rozpacza pani Monika.
Kobieta wie, że nie odzyska Stasia, jeśli będzie mieszkała w mieszkaniu chronionym. Dlatego zaczęła szukać dla siebie i synka miejsca w domu samotnej matki. Zamieściła rozpaczliwy apel w mediach społecznościowych.
- Taka jedna dziewczyna, Justyna przeczytała ten apel i go dalej rozprowadziła. Chyba Bóg mi ją zesłał, bo dzięki niej znalazłam dom samotnej matki – mówi pani Monika.*
* skrót materiału
Reporter: Paulina Dzierzba
pbak@polsat.com.pl