Straciła dowód osobisty, dostała długi za mieszkanie

Rencistce Małgorzacie Świętosławskiej skradziono w supermarkecie dowód osobisty. Zanim zdążyła go zastrzec, zaciągnięto przy jego pomocy kredyt hipoteczny na mieszkanie w Warszawie. Oszuści zniknęli z pieniędzmi, a prawowity właściciel mieszkania żył w nim dalej nie płacąc czynszu. Z tego powodu lokal zlicytowano. Ponieważ formalnie to pani Małgorzata była właścicielką mieszkania, reszta długu spadła na nią. Dziś to blisko 20 tys. zł.

Pani Małgorzata Świętosławska, 61-letnia rencistka z Warszawy, miała dobre życie. Pracowała za granicą. Odwiedziła kilka krajów.

- Byłam na wielu placówkach, ostatnia to konsulat w Nowym Jorku. Byłam kasjerką u pana konsula – opowiada.

Kłopoty pani Małgorzaty zaczęły się w grudniu 2007 roku. Wtedy kobiecie skradziono dowód osobisty. Po świętach, 29 grudnia ktoś wziął na skradziony dokument kredyt hipoteczny - prawie 500 tys. zł - na kupno mieszkania przy ulicy Smoleńskiej w Warszawie. Prokuratura nie wykryła sprawców, ale ustalono, że i sprzedający, i kupujący byli podstawieni.

- Kredyt wzięto na mnie we Wrocławiu, gdzie w życiu nie byłam, a do hipoteki wpisano mnie w Grójcu – mówi pani Małgorzata.

- Z akt śledztwa wynika, że pani Małgorzata nie kupiła tego mieszkania. Samo przygotowanie tego przestępstwa było dość skomplikowane. Podrobiono dokumenty, przeprowadzono wiele czynności przygotowawczych przez tych sprawców, w ramach których uzyskali oni dane osobowe pokrzywdzonych – informuje Kamil Kwiecień, szef Prokuratury Rejonowej w Grójcu.
 
Pani Małgorzata uznała sprawę za zakończoną, choć wciąż w hipotece widniała jako właścicielka 32-metrowego mieszkania. To dlatego latami do kobiety przychodziły wezwania do zapłaty czynszu i innych kosztów. Kobieta nie płaciła, a długi rosły. W marcu ubiegłego roku komornik zajął rentę pani Małgorzaty i co miesiąc zabiera jej prawie 500 złotych.

- Jeżeli bym płaciła przez tyle lat, to byłabym właścicielką tego mieszkania. Nie mogłam tego robić. Ja reagowałam na te pisma i jeździłam do tych urzędów. Oni mówili, że rozpatrzą sprawę i będzie w porządku. Nie miałam pieniędzy, żeby wziąć adwokata i iść do sądu – twierdzi pani Małgorzata.

Dlaczego prawowity właściciel mieszkania nie płacił za własne lokum? Czy próbował się porozumieć z panią Małgorzatą? Mężczyzna sam zadzwonił do naszej redakcji, ale nie zgodził się na rozmowę przed kamerą. Jego wersja wydarzeń jest niekorzystna dla pani Małgorzaty. Twierdzi, że to kobieta nie chciała uregulować sprawy mieszkania.

- Ja rok szukałem jej przez telefon. Matka ukrywała ją,  a ona nie odbierała telefonów. Ona ma problem straszny, bo nie ma z czego żyć. A wystarczyło odebrać telefon i po ludzku przyjść. U adwokatki była tak pijana, że policja po nią przyjechała. Tego nie powiedziała – twierdzi Janusz M.
Reporterka: Jak to się stało, że pan nie ma swojego własnego mieszkania?
- Mam to w dupie. Chcę mieć święty spokój. Ja w depresję przez to wpadłem.

Co ciekawe, pierwszy prawowity właściciel, którego prokuratura także wykluczyła z udziału w przestępstwie, Janusz M. próbował unieważnić umowę sprzedaży w sądzie. Jednak sprawę oddalono z powodów proceduralnych. Mężczyzna próby wyprostowania sprawy nie ponowił.

- Powód wystąpił do sądu okręgowego o ustalenie nieważności umowy sprzedaży. Sąd to powództwo oddalił wskazując, że powód powinien wystąpić z powództwem o uzgodnienie treści księgi wieczystej z rzeczywistym stanem prawnym. Trudno powiedzieć, czy powód zrozumiał przepisy, natomiast w tym postępowaniu był reprezentowany przez zawodowego pełnomocnika – tłumaczy Marcin Kołakowski z Sądu Okręgowego Warszawa-Praga.

Okazuje się, że Janusz M. przez te wszystkie lata mieszkał na Smoleńskiej, choć nie płacił czynszu. Teraz długi czynszowe obciążają panią Małgorzatę.

- Rok szukałem jej przez telefon, żebyśmy poszli do notariusza. Ona mi powiedziała, że ona sprzeda to mieszkanie, bo ona nie chce mieć problemów. To ja stwierdziłem, że skoro ona tak, to ja nie będę płacił czynszu – mówi Janusz M.

W czerwcu 2015 roku mieszkanie sprzedano za długi na licytacji komorniczej. Udaje nam się porozmawiać z nowym właścicielem.

- Musiałem tutaj zawołać komornika, żeby zajął się tą sprawą, bo on (Janusz M. - red.) nie chciał opuścić tego mieszkania. On rościł sobie do tego prawo, bo mówił, że odziedziczył to – powiedział nowy właściciel mieszkania.

Na prośbę naszej redakcji przedstawiciele wspólnoty i zarządcy nieruchomości spotkali się w obecności kamery z panią Małgorzatą. Niestety, dla kobiety nie było to spotkanie miłe. Kobieta będzie musiała długi spłacić.

- Ta pani była u nas raz. W ubiegłym roku, jak zaczęły się spawy sądowe. Doskonale wiedziała, czego dotyczą. Przyjechała na jesieni i stwierdziła autorytarnie, że nie będzie płacić długów – mówią Alicja Wojda i Leszek Wójcicki, przedstawiciele wspólnoty mieszkaniowej.
Pani Małgorzata: No tak, bo ja pokazywałam pisma sądowe, że to nie jest moje mieszkanie.
Przedstawiciele wspólnoty: Ale z pism właśnie wynika, że jest pani właścicielką.

Niestety, w tej sprawie nie ma dobrych informacji dla pani Małgorzaty. Nawet, jeżeli przed sądem udowodni, że mieszkanie nigdy do niej nie należało, komornik egzekucji nie wstrzyma. 4 lipca uprawomocnił się kolejny wyrok. Pani Małgorzacie do 13-tysięcznego długu dołączono kolejny - 6,5 tysiąca złotych.

- Janusz M. twierdził, że nie będzie za panią płacić, a pani twierdzi, że nie będzie za niego płacić. Nas to nie interesuje. Od tego jest sąd. Komornik już wszedł na pani rentę, tak że my się cieszymy. A całą resztę musi wyjaśnić sobie pani sama. Nie z nami – dodali przedstawiciele wspólnoty.*

* skrót materiału

Reporterka: Marta Terlikowska

mterlikowska@polsat.com.pl