Łoś na obwodnicy, samochód do kasacji, odszkodowania brak

600-kilogramowy łoś wbiegł wprost pod samochód Przemysława Chmielewskiego, doprowadzając do niebezpiecznego wypadku. Do zdarzenia doszło na obwodnicy Bargłowa Kościelnego nieopodal Augustowa. Choć trasa nie była zabezpieczona siatką przed dzikimi zwierzętami i nie miała znaków ostrzegających, to kierowcy odmówiono wypłaty odszkodowania.

Do wypadku doszło 2 listopada. Pan Przemysław tylko cudem nie został ranny.

- Przy niedużej prędkości wyskoczył nam łoś. Zginął na miejscu, ważył 600 kilogramów. Zmiażdżył cały przód samochodu.  Miałem dużo szczęścia, ponieważ gdybym jechał samochodem osobowym, dzisiaj byśmy nie rozmawiali – mówi Przemysław Chmielewski.

- Kierowca jechał prawidłowo. Badanie alkomatem wykazało, że był trzeźwy – informuje Paweł Jakubiak z Komendy Powiatowej Policji w Augustowie.

Ponieważ właścicielem dzikich, chronionych zwierząt jest Skarb Państwa, pan Przemysław razem z ojcem powiadomił Podlaski Urząd Wojewódzki i Urząd Marszałkowski w Białymstoku.  

- Zgodnie z ustawą, organem zarządzającym na drogach krajowych jest Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad. Ona odpowiada za to, co się dzieje na tej drodze – informuje Ewa Stachowicz z Podlaskiego Urzędu Wojewódzkiego w Białymstoku.

12-kilometrowa obwodnica Bargłowa Kościelnego została otwarta w listopadzie 2015 roku. Tylko 4 kilometry drogi są odgrodzone siatką uniemożliwiającą wtargniecie dzikich zwierząt. W zeszłym roku na drodze nie było nawet znaku ostrzegającego przed dzikimi zwierzętami. Dlaczego nie ogrodzono całości?

- Grodzi się tyle, ile wychodzi z projektu, analiz. Od tego są specjaliści, którzy wygrodzili teren w ten, a nie inny sposób – mówi Rafał Malinowski z GDDKiA w Białymstoku.
Reporter: Jak widać, pomylili się.
- To jest pańska opinia.
- Dobrze, że nikt nie zginął.
(cisza)

- Lasy zaczynają się kilkaset metrów dalej, gdzie jest rozstawiona siatka, ekrany, przepusty dla zwierząt. W miejscu wypadku nie ma przepustów ani siatki, a znak ustawiono dopiero po zdarzeniu – mówi Przemysław Chmielewski.

Generalna Dyrekcja tłumaczy, że po otwarciu obwodnicy przeprowadziła konsultację z leśnikami. A ci nie wskazali, że dzikie zwierzęta mogą stwarzać tam zagrożenie dla kierowców. Jest to o tyle dziwne, że nasza ekipa, gdy tylko wjechała na obwodnicę, zauważyła sarnę -tuż przy drodze, w miejscu, gdzie nie ma żadnych zabezpieczeń.

- Dosyć często widać na tej obwodnicy rozjechanie zwierzęta domowe: psy czy koty – twierdzi Przemysław Chmielewski.
Pan Przemysław wraz z rodzicami prowadzi prywatne schronisko dla zwierząt w miejscowości Żarnowo Pierwsze na Podlasiu. Samochód był im niezbędny do pracy.

- To jest granda. Samochód jest nam potrzebny do obsługi schroniska, zostaliśmy z ręką w nocniku. Żal mam do urzędników. Czas leci, a my jesteśmy bez samochodu. To nie jest nasza wina, że droga nie została odpowiednio oznakowana i zabezpieczona – mówi Marta Chmielewska, matka pana Przemysława.

Generalna Dyrekcja odesłała rodzinę Chmielewskich do ubezpieczyciela. Ten straty oszacował na ponad 22 tysiące złotych. I odmówił wypłaty odszkodowania.  Poszkodowani powołali innego biegłego, który straty wycenił na 35 tysięcy złotych.

- W piśmie ubezpieczyciel odmówił wypłaty odszkodowania argumentując w sposób infantylny, że nie należy się odszkodowanie, bo było to zdarzenie losowe. Jest też informacja, że projektant drogi nie przewidział występowania dzikich zwierząt – opowiada Andrzej Chmielewski, ojciec pana Przemysława.

Pan Przemysław w naszym towarzystwie udał się do firmy ubezpieczeniowej. Nawet agent ubezpieczeniowy, który przeczytał odmowę przyznania odszkodowania, był zdziwiony stanowiskiem swojej firmy.

- Jestem poszkodowany, poniosłem olbrzymie straty.  Jeżeli nie będzie ugody, sprawa trafi do sądu - zapowiada Andrzej Chmielewski, ojciec pana Przemysława.*

* skrót materiału

Reporter: Artur Borzęcki

aborzecki@polsat.com.pl