„On mi coś dosypywał”. Matka Maksa i Leny o Grzegorzu B.

Wstrząsające ustalenia śledczych ws. śmierci 6-miesięcznego Maksa, który trafił do szpitala z pęknięta czaszką i licznymi obrażeniami ciała. Podejrzany o zabójstwo chłopca znajomy rodziców wyjawił, że przez półtora roku znęcał się fizycznie i psychicznie na siostrą Maksa, 2,5-letnią Leną, bo „zadawanie bólu sprawiało mu przyjemność". Spytaliśmy matkę, jak to możliwe, że nie zauważyła dramatu Leny.

W piątek – 28 lipca, 23-letnia Karina M. wróciła do domu. Czekał tam na nią przyjaciel - Grzegorz B. i dwoje jej dzieci: półroczny Maksymilian i 2,5-letnia Lena. Kobieta szybko stwierdziła, że Maks jest siny i nieprzytomny.

- Policja została poinformowana o tym, że na oddział zostało przywieziony 6-miesięczny chłopiec, u którego zauważone zostały ślady pobicia. Chłopiec jest w stanie krytycznym. Policjanci ustalili, że w domu znajduje się jeszcze 2,5-letnia dziewczynka. Ona również została przewieziona do szpitala. Lekarze stwierdzili u niej liczne obrażenia, rodzice dzieci zostali umieszczeni w areszcie policyjnym – poinformował Łukasz Harpula, prokurator okręgowy z Rzeszowa.

Śledczy szybko ustalili, że ponad rok temu rodzinie uruchomiono procedurę niebieskiej karty. Stało się tak dlatego, iż podejrzewano stosowanie przemocy wobec dzieci.

- Ona zawsze bardzo oschło zwracała się do tej Leny – powiedziała nam o matce dzieci jedna z sąsiadek.

– Kiedyś zwróciło moją uwagę, że tam była jakaś rodzinna awantura. Ktoś kogoś wyrzucił z domu. I o dziwo policja to z tymi ludźmi załatwiała sprawy na podwórku, na ulicy. Wtedy sobie uświadomiłam, że lepiej ich omijać z daleka – dodała inna.

- 9 sierpnia ubiegłego roku wszczęte zostało dochodzenie po informacjach ze szpitala w Rzeszowie, o możliwości maltretowania dziecka. Półtoraroczną dziewczynkę przywieziono wówczas ze złamaniami obu nóżek. Rodzice dziecka wskazali, że mogło do tego dojść podczas zabawy na placu zabaw, gdy dziewczynka spadła z huśtawki – poinformował Konrad Wolak, zastępca komendanta miejskiego policji w Rzeszowie.

Mimo tych ustaleń, w sobotę doszło do przełomu w śledztwie. Prokuratura oczyściła matkę z wcześniej przedstawionego zarzutu zabójstwa. Aresztowano przyjaciela rodziny – Grzegorza B.

- Materiał dowodowy pozwolił w sobotę wieczorem zatrzymać kolejną osobę w tej sprawie,  znajomego rodziców. Podczas rozmowy z prokuratorami mężczyzna zaprzeczał, że ma z tym coś wspólnego, jednak w pewnym momencie stwierdził, że chce współpracować - mówił podczas konferencji prasowej Łukasz Harpula, prokurator okręgowy z
Rzeszowa.

- Grzegorz B. Powiedział, że od około 1,5 roku znęca się nad Lenką. Nie potrafił wytłumaczyć dlaczego. Robił to tak, aby nie widzieli tego rodzice, kiedy zostawał sam z Leną. Dokuczał jej, przyduszał, szarpał i sprawiało mu satysfakcję, czy też pozwalało mu to na odstresowanie, że widział u dziecka przerażenie – dodał prokurator.

Krewni Grzegorza B. twierdzą, że jest niewinny.

– Nie zrobił tego nigdy w życiu, na 100 procent. Prali go, aż się przyznał! Rano zmienił zeznania. On tabletek nie wziął, bo siostra była w Austrii. On jest chory nerwowo – stwierdził jeden z nich.

- Widywałam go, do mieszkania wchodził nie pukając. Myślałam, że to ktoś z rodziny. Przyglądałam się dzieciom i nie było widać, żeby miały siniaki. Więcej ma moje dziecko – powiedziała nam sąsiadka Kariny M.
Prokuratura przedstawiła swoje ustalenia na temat dnia, w którym mały Maksymilian doznał śmiertelnych obrażeń.

- Grzegorz B. po raz kolejny zjawił się w domu małżeństwa. W sposób podstępny namówił matkę, żeby wyszła i w tym czasie po raz kolejny zaczął znęcać się nad Lenką. W tym momencie zaczął płakać Maksymilian – mówił prokurator  Łukasz Harpula.

Grzegorz B. stwierdził, że gdy wziął chłopca na ręce, zadzwonił telefon. Wówczas dziecko miało mu wypaść z rąk. Prokuratura nie dała jednak wiary tym tłumaczeniom i postawiła mężczyźnie dwa zarzuty: zabójstwa Maksymiliana oraz znęcania się ze szczególnym okrucieństwem nad Leną. 

– Jakby pilnowali dzieci, toby tak nie było, a wina jest po stronie jej – uważa sąsiadka ojca dziecka. 
Jak to możliwe, że przez 1,5 roku matka Leny nie zauważyła, że ktoś znęca się nad jej dzieckiem? Udało nam się porozmawiać z kobietą: - On mi coś dosypywał, dzieciom dosypywał. Ja nie wiedziałam nic – stwierdziła Karina M.

Miesiąc temu ojciec dzieci po kłótni wyprowadził się od swojej żony. Pod jego nieobecność częstym gościem Kariny M. stał się Grzegorz B. Wstępne wyniki sekcji zwłok półrocznego Maksa wskazują, iż najprawdopodobniej został on zamordowany. Okazuje się, że do tej tragedii wcale nie musiało dojść. 

– Te dzieci tu były. Ojciec wziął je, bo coś tam było w domu. One tu były ze 4 dni – powiedziała nam sąsiadka ojca dziecka. - Tu się opiekowali tymi dziećmi ze dwa tygodnie przed tym, co się stało. Tylko, że ona (Karina M. – red.) przyjechała z policją i jej rodzice przyjechali z policją. Robiono tu rejwach straszny, że on ukradł dzieci. Gdyby one tu dalej były, toby do tego nie doszło - dodała.*

* skrót materiału

Reporter: Jan Kasia

jkasia@polsat.com.pl