Od maja bez pensji. Dramat 150 pracowników zakładów mięsnych

Jeszcze niedawno Zakłady Mięsne Netter z Bielska Podlaskiego były potęgą. Dziennie wysyłały w Polskę kilkadziesiąt ton wędlin. Dziś przerażeni pracownicy zwrócili się do naszego programu z prośbą o ratunek. Zakład stanął z dnia na dzień, a pracownicy od maja nie dostają pensji. Przez nie chce ogłosić upadłości, więc ludzie codziennie muszą stawiać się w pracy. Inaczej grozi im dyscyplinarne zwolnienie.

- Na terenie zakładu było bicie, rozbiór, pakowanie mięsa, wszystko. Tu stały najnowocześniejsze maszyny – oprowadza nas po halach pracownica - pani Halina.

- Pracy było dużo. Bywało, że się metkowało towaru przez 8 godzin, 5 ton, 4 tony – dodaje Alina Oleksiak, inna pracownica Zakładów Mięsnych Netter.

Choć produkcja szła pełną parą, nieoczekiwanie 6 czerwca zakład stanął. Wszelkie prace wstrzymano, a zszokowani pracownicy zostali w pustych halach. Bez pensji.

- Właściciel cały czas się upiera, że kontrahenci się powycofywali przez afrykański pomór na Podlasiu. Pracowników wersja jest inna – mówi Andrzej Bereszczuk, pracownik zakładów.

- Zamówienia były, to była przeprowadzona po cichu upadłość zakładu, aż zapasy się wyczerpały z chłodni. Nikt nie uwierzy, że doprowadził do tego ten afrykański pomór. Jeszcze w marcu produkcja szła pełną parą, a w maju raptem przestało działać – dodaje inny pracownik, Andrzej Rybicki.

Dla wielu zatrudnionych koniec produkcji to początek ogromnych problemów. Pani Alina pracowała w zakładzie 10 lat. Samotnie wychowuje troje dzieci. Pozbawiona pensji straciła mieszkanie, bo nie miała z czego zapłacić za wynajem.

- Wróciłam na wieś do ojca. Gdyby mnie nie wziął, to bym może mieszkała pod mostem – opowiada.

Od maja ponad 150 pracowników nie dostaje ani złotówki pensji. Pracodawca zalega im już po 3 wypłaty. Ale mimo to codziennie muszą do pracy przychodzić, bo zakład wciąż nie upadł.

- Musimy być codziennie, listę podpisywać. Część ludzi jest zatrudnionych na stróżówce, musi pilnować pustego zakładu. Jak nie przyjdziesz do pracy 3 dni z rzędu, to są n-ki i jest dyscyplinarne zwolnienie. Chcemy, żeby właściciel ogłosił upadłość i dał nam świadectwa pracy. Każdy poszedłby swoją drogą - opowiada Halina Charytonowicz.

- Ci ludzie pozostają w gotowości do pracy, to się tak nazywa i powinni otrzymać za to pieniądze. Przeprowadziliśmy kontrolę, zastosowaliśmy środki prawne przewidziane w ustawie o państwowej inspekcji pracy, czyli wystosowaliśmy do pracodawcy nakaz zapłaty zaległych pensji – tłumaczy Marek Aleksiejuk z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Białymstoku.

- Nie idzie się dogadać z właścicielem. Prosiłam, żeby mi chociaż pozwolił co drugi dzień przyjeżdżać podpisywać tę listę obecności, ale nie zgodził się– mówi Alina Oleksiak.

Pracownicy chcą odzyskać pieniądze, a prezes upadłości nie ogłasza. Dlaczego nie chce rozwiązać umów ze swoimi pracownikami? Pracownicy postanowili go o to zapytać, gdy nagle się pojawił.

Jan Netter, prezes Zakładów: Ja jestem w takiej samej sytuacji. A dlaczego się śmiejecie? Czy ktoś wie, jaką mam sytuację?
Pracownik: Przecież zakład w Czyżewie pracuje!
Jan Netter: Tak, pracuje. Ja tam prowadziłem działalność i w tej chwili, w ramach procesu restrukturyzacji nadzorca pozwolił uruchomić tam produkcję w ograniczonym zakresie.
Reporterka: Rozumiem, że teraz jest taka sytuacja, że ci państwo codziennie muszą przychodzić do pracy?
Jan Netter: Nie muszą.
Pracownica: No jak! Codziennie trzeba listę podpisywać, bo inaczej wstawi pan n-kę. Ja z panem osobiście rozmawiałam.
Jan Netter: Gdybym zwolnił was, to nie byłoby żadnego ratunku dla zakładu.
Pracownica: Ale i tak nie ma!
Jan Netter: Ministerstwo obiecywało i prowadzi dalej badania, żąda dokumentów, mówią że jest potrzebny zakład, że będzie przejęty.
Reporterka: Ale panie prezesie, kosztem tych ludzi? Nie zostanie przejęty z długami pana.
Jan Netter: Majątek jest duży, wyższy niż długi.
 
Prezes tłumaczy, że upadek przedsiębiorstwa to nie jego wina, a efekt afrykańskiego pomoru świń. A on walczył o zakład jak mógł. Pracownicy są innego zdania.

Przed naszą kamerą prezes obiecał pracownikom, że lada dzień otrzymają zaległe pieniądze z funduszu gwarantowanego. Ale jak się okazuje, to problemów nie rozwiąże. 

- Fundusz może płacić 3 miesiące wstecz od daty, kiedy pracodawca stał się niewypłacany i to tylko do wysokości średniego wynagrodzenia w kraju – tłumaczy Marek Aleksiejuk z Okręgowego Inspektoratu Pracy w Białymstoku.

- Nasza wiara upadła już, tak jak ten zakład – podsumowała - Halina Charytonowicz.*

* skrót materiału

Reporter: Irmina Brachacz-Przesmycka

ibrachacz@polsat.com.pl