Mają zwrócić zadośćuczynienie za zamianę dzieci w szpitalu!

Po raz pierwszy w historii Państwo Polskie przyznało zadośćuczynienie za zamianę dzieci w szpitalu, po czym to zadośćuczynienie chce odebrać. Sprawa dotyczy rodziny spod Częstochowy. Trzy lata po tym, gdy otrzymała ona zadośćuczynienie, wyrok został skasowany przez Sąd Najwyższy. Powód? W 1956 r. nie było przepisów regulujących takie sprawy. Rodzina nie ma z czego oddać pieniędzy. Z każdym dniem do jej długu doliczane są odsetki.

Pani Irena ma 86 lat. Całe życie mieszka w małej wiosce pod Częstochową. Dzieli z synem Markiem niewielki domek tuż przy autostradzie. Mężczyzna rzadko bywa w domu , bo jest kierowcą tira za granicą. Pani Irena wychowała troje dzieci. Nie
wiedziała, że tylko dwoje swoich.

Dramatyczna opowieść rozpoczyna się w budynku Izby Porodowej. Tam w 1956 roku przychodzi na świat syn pani Ireny, Tadeusz. Położna myli go jednak z innym urodzonym w tym czasie chłopcem. Pani Irena dostaje do karmienia, a potem do domu, innego Tadeusza - syna kobiety z sąsiedniej wioski.

Przez 15 lat chłopcy wychowują się niemal płot w płot. W nie swoich rodzinach, nie swoich domach. Prawda wychodzi na jaw przypadkowo.

- Sąsiadka zobaczyła pana Tadeusza na ulicy gdzieś jako dzieciaka. Do Częstochowy jechała. Powiedziała mi, że do mojego syna jest podobny, ale ja w to nie wierzyłam – wspomina pani Irena. Uwierzyła, gdy zobaczyła go na własne oczy. Do spotkania doszło przypadkiem, na cmentarzu w dniu Wszystkich Świętych.

- Jak się odwróciłam i go zobaczyłam, to „obcięło” mi nogi. Do dziś nie wiem, jak dotarłam do domu – mówi.

Zdarzenie zatrzęsło posadami domu pani Ireny i pozostawiło trwały ślad na domownikach. Rodziny zamienionych dzieci próbowały się uporać z tą sprawa, ale bez skutku. Tadeusz, przybrany syn pani Ireny, wówczas 15-latek, odsunął się od rodziny i od brata, Marka. Do dziś przysyła tylko zdjęcia. A i to bardzo rzadko.

- Ci państwo zaproponowali spotkanie nad rzeką. Tam mój mąż im powiedział: my wam dziecka nie oddamy, bo byśmy się czuli, jakbyśmy go wam oddawali na służbę. A od was też nie chcemy. Trzeba je wychować, jeszcze trochę i pójdą do wojska. Założą rodziny i mogą odwiedzać, jak zechcą, ale teraz nie. Szkoła i wszystko, to by się dzieciom poknociło – mówi pani Irena.

- To są emocje, zmieniają się relacje z bratem, z tym, z którym się człowiek wychowywał. Ten człowiek staje się obcy. Nasze relacje się gwałtownie popsuły – opowiada pan Marek.

Co przeżył drugi Tadeusz, wychowywany z dala od pani Ireny? Jak ułożyły się relacje z przybraną rodziną? Mężczyzna nie chciał się z nami spotkać. Udało nam się porozmawiać z kobietą, którą przez lata uważał za siostrę i z którą kilkanaście lat mieszkał w jednym domu.

- Jak to się wszystko stało, to on się przeprowadził do rodziców taty. I tam mieszkał. Jak to się tak stało, to każdy zrobił się dla siebie jakby niedobry. Teraz to jest psycholog, a dawniej kto się takimi rzeczami przejmował – powiedziała kobieta.
 
Biologiczny syn pani Ireny zrobił badania genetyczne dopiero w 2009 roku. Potwierdziły one najgorsze przypuszczenia. Dzieci zostały zamienione. To wówczas pan Tadeusz namówił biologiczną matkę i brata do walki o zadośćuczynienie za krzywdy przed sądem.

- Ja bym nie poszła do sądu,  żeby mi cokolwiek dali. A on mówił, że chce powiedzieć prawdę i że będę tylko raz. A tu teraz się wlecze i wlecze. Myślę, że tych spraw było około 12 (w ciągu 10 lat - red.) – opowiada pani Irena.

W 2011 roku Sąd Okręgowy w Katowicach przyznał całej trójce zadośćuczynienie – łącznie około 500 tys. zł.  Najwięcej panu
Tadeuszowi i pani Irenie. Pan Marek dostał ułamek kwoty pozostałej dwójki. Po apelacji Wojewody Śląskiego, który uznał, że pieniądze się nie należą, świadczenie utrzymano, choć w zmienionych kwotach. Ten wyrok się uprawomocnił, pieniądze wypłacono.

- Pomyślałam tylko, że znalazł się ktoś, kogo ruszyło sumienie i za to tylko mogę mu podziękować. Ale satysfakcji to nie ma żadnej, bo nie ma takich pieniędzy, które oddałyby dziecko – komentuje pani Irena.

Radość szybko zamieniła się w dramat pokrzywdzonych. Skarb Państwa, reprezentowany przez Wojewodę Śląskiego, a w sądzie przez Prokuratorię Generalną złożył kasację od wyroku do Sądu Najwyższego. Zrobił tak już po wypłacie pieniędzy. I to po wypłacie Sąd Najwyższy w 2014 roku uznał, że krzywda była, ale w 1956 roku nie było przepisów regulujących kwestie zadośćuczynienia. Teraz cała trójka musi zwrócić pieniądze.

- Sąd Najwyższy uznał, że doszło do czynu niedozwolonego w postaci zamiany noworodków w szpitalu. W 1956 roku nie mieliśmy jeszcze kodeksu cywilnego. W związku z tym podstawa zadośćuczynienia wskazana przez sądy apelacyjne w tej sprawie nie jest zasadna – informuje Michał Laskowski, rzecznik Sądu Najwyższego.

Pani Irena i jej dzieci zostały więc skrzywdzeni dwukrotnie. Raz, gdy podmieniono dzieci i drugi, gdy nakazano oddać im przyznane zadośćuczynienie.

- Kierujemy się przepisami prawa. Mamy taki obowiązek – mówi Sylwia Hajnrych, rzecznik Prokuratorii Generalnej.

Po wykładni Sądu Najwyższego Wojewoda Śląski przed sądem w Częstochowie zażądał zwrotu pieniędzy - wraz z odsetkami, choć z tych ostatnich mógł zrezygnować. Teraz są one naliczane od 2014 roku i już stanowią niemal połowę przyznanej kwoty.
Co ciekawe, sąd w Częstochowie wydał wyroki korzystne dla pokrzywdzonych. Dwa z nich na korzyść Skarbu Państwa zmienił Sąd Apelacyjny w Katowicach. Ten sam, który przed laty przyznał zadośćuczynienie. Trzeci wyrok z Częstochowy, korzystny dla pani Ireny, czeka na apelację.

- Sąd Okręgowy w Częstochowie w trzech różnych postępowaniach, prowadzonych przez trzech różnych sędziów oddalił roszczenia Skarbu Państwa. Wskazał, że nie neguje tego, że świadczenia są nienależne. Jednocześnie podkreślił, że pozwani zostali skrzywdzeni przez Skarb Państwa i to on ponosi moralną odpowiedzialność za wyrządzoną krzywdę – mówi Adam Synakiewicz, prezes Sądu Okręgowego w Częstochowie.

Dlaczego więc w Katowicach do sprawy podchodzi się zupełnie inaczej?

- Tak działa system wymiaru sprawiedliwości. Czasami następuje taki niefortunny splot okoliczności prawnych, że sądy różnych instancji biorą coś innego pod uwagę – mówi Robert Kirejew, rzecznik Sądu Apelacyjnego w Katowicach.

- Ja uważam, że wymiar sprawiedliwości nie stanął na wysokości zadania. Tak oczywistą sprawę, gdzie doszło do tak ewidentnego naruszenia praw ludzkich i obywatelskich, trzeba tak analizować, żeby wydać wyroki sprawiedliwe – dodaje Maria Wentalnd-Walkiewicz, adwokat pokrzywdzonych.

- Czy ci ludzie jacyś ciemni są? To po co dawać, jeżeli uważają, że to trzeba zwrócić i to jeszcze z odsetkami? – pyta pani Irena.

Jaki będzie dalszy los tej niebywale skrzywdzonej rodziny? Jej ostatnią nadzieją jest Sąd Najwyższy, który może zdecydować o oddaleniu roszczeń Skarbu Państwa. Ale to może potrwać nawet dwa lata. A odsetki wciąż rosną. O umorzeniu długu urzędnicy nie chcą słyszeć. Przed kamerą uzyskaliśmy zapewnienie, że przemyślą sprawę umorzenia odsetek, ale dopiero gdy sprawą zajmie się komornik.

- Jeżeli to by weszło w etap egzekucji, to będziemy się zastanawiać (nad umorzeniem odsetek – red.). Ja bym oczywiście nie chciał, żeby doszło do licytacji komorniczej. Natomiast, jeżeli by do niej doszło, to będziemy patrzeć jaka jest sytuacja życiowa, dowodowa tych ludzi – powiedział Krzysztof Nowak, prawnik wojewody śląskiego.

- Ja nie jestem najmłodszy. Jeżeli przyjdzie mi to uregulować, to będzie się żyło egzystencjalnie. O emeryturze nie wspomnę. Jeżeli sąd uważa, że nic się nie stało, że dzieci się zamienia i może tak być, to w ogóle nie róbmy żadnych znaczników. Jak komu dziecko się trafi, byle się chowało zdrowe – podsumował pan Marek.*

* skrót materiału

Reporterka: Marta Terlikowska

mterlikowska@polsat.com.pl