Szpital pomylił płeć dziecka. Sądziła, że pochowała syna

Weronika Łętowska twierdzi, że musiała sama rodzić w zwykłej sali szpitala w Sochaczewie. Zastanawia się, czy gdyby od początku miała należytą opiekę, to jej dziecko dziś by żyło. Przyszło na świat zdecydowanie za wcześnie, w 20. tygodniu ciąży. W szpitalu pomylono jego płeć. Pani Weronika sądziła, że chowała na cmentarzu chłopca, a później okazało się, że była to dziewczynka.

Kiedy w 2015 roku okazało się, że państwo Łętowscy spodziewają się dziecka, byli bardzo szczęśliwi. Niestety, od początku ciąża nie przebiegała prawidłowo.

- Zlatywały ze mnie skrzepy, plamiłam. Jeździłam do szpitala, ale za każdym razem byłam odsyłana do domu. Kazano brać luteinę, nospę i leżeć. Robili usg, mówili, że z dzieckiem jest wszystko w porządku, a tylko Ten z góry wie, czemu tak się dzieje – opowiada Weronika Łętowska.

29 września 2015 roku w 20. tygodniu ciąży pani Weronika poczuła silne skurcze i wezwała karetkę. Trafiła do szpitala w Sochaczewie. O godzinie 14 zrobiono jej badanie usg. Dziecko żyło.

- Pani doktor powiedziała, że serduszko bije, nawet mi to pokazała, tylko były te skurcze – wspomina Weronika Łętowska.

- Był problem z utrzymaniem ciąży, pani Weronice zostało wykonanych kilka badań, ale co było niewłaściwe, pani Weronika musiała się na nie sama udawać, włącznie z chodzeniem po schodach, co w tej sytuacji jest absolutnie niedopuszczalne – podkreśla Michał Miller, pełnomocnik pani Weroniki.

- Doktor powiedziała, że dziecko jest w jak najlepszym stanie, że serduszko bije, rozwija się dobrze, a krwawienie jest nie wiadomo od czego. Pojechałem do domu, musiałem się dziećmi zająć – mówi Jacek Łętowski.

Kiedy pan Jacek pojechał do domu, po dwóch godzinach w szpitalu rozegrał się dramat.

- Może trwało to dziesięć minut, jak sama urodziłam maleństwo. Z personelu nie było nikogo. Jedna z kobiet była świadkiem, ona to wszystko słyszała – opowiada pani Weronika.

- Zaczęła krzyczeć, żeby jej ktoś pomógł. Poszłam po położną, która była w zabiegowym pokoju. Położna powiedziała, że nie ma teraz czasu i zostawiła nas same. Nie było żadnej pomocy – mówi pani Monika, która leżała w szpitalu w Sochaczewie z panią Weroniką.

- Po 16 do męża zadzwoniłam, że urodziłam, że jest po wszystkim.  Wtedy jeszcze z dzieckiem w kroku leżałam, wzięłam je na rękę, było takie jak dłoń. Widziałam jak sinieje. Czekałam na panią doktor  - dodaje pani Weronika.

Piotr Szenk, dyrektor szpitala powiatowego w Sochaczewie twierdzi, że opisywana przez kobiety sytuacja nie mogła mieć miejsca.

- To nie jest wielka klinika, gdzie są liczne sale i jednocześnie ileś tam porodów. To jest mały oddział, zapewniamy standardy pod względem ilości położnych i pielęgniarek noworodkowych. Wydaje mi się, że to dość mało prawdopodobne, żeby ta pacjentka urodziła w samotności, żeby zawołała kogoś i ten do niej nie przyszedł – mówi dyrektor Szenk.

- Leżałam w tej krwi, gdy przyszła doktor i z wielkim „halo”, że w majtkach rodzę. Kazała mnie jak najszybciej przewieźć na salę zabiegową. Robiła mi łyżeczkowanie na żywca, żeby było jak najszybciej. Wszystko czułam – opowiada pani Weronika.

Lekarz poinformował państwa Łętowskich, że urodził się chłopiec. Rodzice nadali mu imię Piotr i pochowali na cmentarzu w Sochaczewie. Jednocześnie złożyli do prokuratury zawiadomienie o nieudzieleniu pomocy pani Weronice przez personel szpitala w Sochaczewie.

- Zrobili sekcję zwłok i dostaliśmy wiadomość, że to była jednak dziewczynka. Po prostu w szpitalu zrobili sobie z naszego dziecka ankietę: a zaznaczymy, że chłopiec – mówi Jacek Łetowski.

- Określenie płci u nowonarodzonego dziecka, zwłaszcza jeśli jest to wcześniak urodzony w 20. tygodniu, może być określone z 95-procentowym prawdopodobieństwem – informuje prof. Paweł Januszewicz, konsultant medyczny Fundacji Polsat.

- To jest bardzo mały płód. Nie wiem, jak były wykształcone te narządy. Nie zawsze w 19. tygodniu muszą one być wykształcone w sposób oczywisty – twierdzi Piotr Szenk, dyrektor szpitala.
Prokuratura poinformowała nas, że przeprowadzający sekcję zwłok lekarze nie mieli problemów z określeniem płci, więc zewnętrzne cechy płciowe były na tyle dobrze widocznie, że nie wykonywano dodatkowych badań.

Prokuratura umorzyła postępowanie w sprawie narażenia pani Weroniki na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. Ale państwo Łętowscy nie poddają się. Mimo że mają troje dzieci, brakuje im Amelki.

- Nie odpuszczamy, bo stwierdziłem, że nie mogą się tak lekarze, pielęgniarki zachowywać. Jak się idzie do szpitala, to powinniśmy się czuć bezpiecznie – mówi Jacek Łetowski.

- Zgłosiliśmy sprawę do wojewódzkiej komisji do spraw orzekania o zdarzeniach medycznych. Pierwszy termin został wyznaczony na wrzesień – informuje Michał Miller, pełnomocnik pani Weroniki.
- Gdyby była lepsza opieka, lekarze, to na pewno byłaby z nami. Zostały codzienne wizyty na cmentarzu i pytania rodzeństwa, czy leży tam ich siostrzyczka – rozpacza pani Weronika.

Reporter: Paulina Dzierzba

pbak@polsat.com.pl