Hałdy śmieci w dzielnicy Bytomia. "Nie da się otworzyć okna"

Bytomscy urzędnicy pozwolili, by w środku dzielnicy Bobrek powstało prywatne składowisko i wysypisko śmieci. Odpady z całej Polski dowożone są tam 7 dni w tygodniu. W ciągu ponad 10 lat hałdy śmieci urosły do ogromnych rozmiarów. Okoliczni mieszkańcy twierdzą, że smród jest tak uciążliwy, że nie da się otworzyć okna. Boją się, że na składowisko zwożone są niebezpieczne substancje zagrażające ich zdrowiu.

 

Pani Justyna wychowuje czworo dzieci i opiekuje się matką. Od kilku lat wspólnie z innymi mieszkańcami dzielnicy walczy z firmami składującymi odpady tuż pod oknami ludzi.

- Nawet okna się nie da otworzyć, zjeść obiadu, bo tak śmierdzi. I my żyjemy z tym na co dzień. Tak nie jest od miesiąca, roku, tylko od około 10 lat – opowiada.

Bobrek to dzielnica Bytomia. Funkcjonuje tu prywatne wysypisko i składowisko śmieci. Życie w sąsiedztwie hałd nieczystości i odpadów od ponad 10 lat jest zmorą mieszkających tu ludzi. Problem dotyczy blisko 4 tys. osób.

- Tu trafiają fekalia, zdechłe zwierzęta, resztki ze sklepów, szpitalne odpady – twierdzi pani Anna, mieszkanka Bytomia. Inna opowiada, że wraz z synem od lat mieli problemy żołądkowe. Biegunka ustąpiła na wakacjach, ale po powrocie do Bytomia, problem wrócił.

Zdaniem mieszkańców Bobrka odpady zwożone są nie tylko z terenu całej Polski, ale także z zagranicy. Wszystko pod okiem urzędników, którzy nie mogą zabronić składowania śmieci na prywatnych działkach.

- W ciągu 9 dni wjechało tu 107 aut. Na każdym są 24 tony śmieci, jak nie lepiej, bo nie wiadomo, czy auta nie są przeciążone. Tu nie ma dnia wolnego, w sobotę, niedzielę też wożą. Jak to będzie trwało jeszcze 5 lat, to będzie tu drugi Czarnobyl – mówią mieszkańcy Bytomia.

Mieszkańcy są bezradni. O pomoc wielokrotnie zwracali się do urzędników, którzy nawet gdyby chcieli, nie są w stanie rozwiązać problemu Bobrka. W przeszłości były już podejmowane próby kontrolowania i karania przedsiębiorców, którzy każdego dnia przywożą tu śmieci.

- To jest problem dla nas wszystkich. Dla mieszkańców przede wszystkim, ale nie tylko w Bytomiu, bo takie patologie dzieją się na terenie całej Polski. Wynikają one z ułomności prawa i mamy tego świadomość. Nie mamy możliwości, by ukrócić ten proceder – mówi Łukasz Tekeli z Urzędu Marszałkowskiego Województwa Ślaskiego.
Z bytomskim składowiskiem powiązanych jest kilka firm. Wszystkie - według relacji urzędników - uważają, ze ich działalność jest legalna, a mieszkańcy wyolbrzymiają problem.

- Myślę, że w wielu przypadkach ta działalność odbywa się niezgodnie z przepisami prawa, niezgodnie z wydanymi decyzjami. Niestety, system prawa w Polsce, który reguluje tę materię, nie jest systemem dobrym. Daje duże możliwości do nadużyć. Były kontrole, były nakładane kary. Jednak te kary są zdecydowanie za niskie. Przedsiębiorcom często opłaca się je zapłacić - ocenia Damian Bartyla, prezydent Bytomia.

- To się odbywa normalnie, zgodnie z decyzjami. Jak można coś prowadzić, coś wozić, coś sypać, żeby to niezgodne było. To wiadomo, czym to grozi – mówi właściciel jednej z firm wywożących odpady do Bytomia.

Kilka miesięcy temu mieszkańcy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Zaczęli uważnie śledzić pojawiające się w ich dzielnicy ciężarówki. Regularnie powiadamiają też o swoich przypuszczeniach różne służby.

- Odpady, które tam trafiają, powinny być dla środowiska obojętne. Ale czy są? Co jakiś czas dochodzą do nas sygnały o nieprawidłowościach. Wtedy zgodnie z prawem, wzywamy do zaniechania naruszeń. Jeżeli taki przedsiębiorca usunie ten odpad, który nie powinien tam być, my nie mamy podstaw, by taką decyzje (pozwolenie na składowanie odpadów – red.) cofnąć – informuje Łukasz Tekeli z Urządu Marszałkowskiego Województwa Ślaskiego.*

* skrót materiału

Reporter: Paweł Gregorowicz

pgregorowicz@polsat.com.pl