Wygrały z ratuszem w sądzie. Pieniędzy za zabraną ziemię nie ma

Stołeczni urzędnicy przejęli blisko 5000 m2 prywatnej ziemi w warszawskim Rembertowie. Jej właścicielki: Krystyna Wilgocka i Halina Wendołowska już 7. rok walczą o odszkodowanie. Ratusz przegrał sprawy we wszystkich instancjach, ostatnią rok temu, ale dalej nie wypłacił pieniędzy.

85-letnia pani Krystyna i jej bratowa 80-letnia pani Halina dziesięć lat temu odziedziczyły po mamie pani Krystyny działki w warszawkim Rembertowie. Ziemię w 1898 roku kupił pradziadek pani Krystyny.

- Mam dokumenty zakupu przez dziadka na kliszy rosyjskiej, mamy je przetłumaczone, zapłaciłam za to 4 tys. zł. Na kliszy jest akt zakupu, mam księgę wieczystą, mam mapy – wylicza Krystyna Wilgocka.

W 2010 roku kobiety przypadkiem dowiedziały się, że część ich działek została przejęta przez miasto. Chodzi o prawie pięć tysięcy metrów kwadratowych ziemi. Teraz przebiega przez nie dziesięć ulic.

- Dowiedziałam się na cmentarzu. Spotkałam tam znajomą, która przekazała mi, że oni dostali odszkodowanie za utracone ziemie pod ulice – opowiada Halina Wendołowska.
- Byłam u naczelnika na ul. Starynkiewicza, to mi powiedział
, żebym ziemię oddała na Skarb Państwa. Nie pozwolę, żeby ziemia mojego pradziadka przeszła tak od niczego. To jest moje, mam do tego prawo – dodaje Krystyna Wilgocka.
Obie kobiety złożyły do Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy wnioski o odszkodowania za zabrane ziemie. Obie otrzymały odpowiedzi odmowne. Dlaczego?

- Problem polega na tym, że artykuł 73 ustawy mówi, że odszkodowanie należy się tym mieszkańcom, ktorych działki zostały przejęte pod drogi publiczne, a ktorzy złożyli wnioski do końca 2005 roku. Wnioski od tych pań wpłynęły dopiero w 2010 r. – informuje Agnieszka Kłąb z Urzędu Miasta Stołecznego Warszawy.

Pani Krystyna i pani Halina nie mogły ubiegać się o odszkodowanie w 2005 roku, ponieważ wówczas nie były właścicielkami działek w Rembertowie. Postępowanie spadkowe po śmierci mamy pani Krystyny trwało dziesięć lat i zakończyło się dopiero w 2007 roku. Obie kobiety próbowały uzyskać odszkodowania z innych przepisów. Także nieskutecznie. Seniorki bardzo liczą na pieniądze. Pani Halinie po opłatach i wykupieniu leków zostaje niecałe 500 zł z emerytury.

- Napisałam, że nie jestem adwokatem, nie znam się na artykułach i kodeksach, ale wiem, że mam własność i powinni mi za nią wypłacić pieniądze, obojętnie z jakiego artykułu – mówi Krystyna Wilgocka.

Kobiety nie mogły pogodzić się z decyzją urzędników stołecznego ratusza. Odwołały się do wojewody. Ten nakazał urzędnikom z urzędu miasta stołecznego Warszawy ponowne dogłębne zbadanie sprawy. Ale ci odwołali się do sądu.

- Sąd w 2014 roku oddalił ich skargę, uznając że wojewoda słusznie uznał odwołanie wnioskodawczyń. W ogóle nie zostało ustalone, w jakim trybie i terminie to przejęcie pod drogi publiczne nastąpiło – informuje Joanna Kube, rzecznik Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie.

Stołeczny ratusz ostatecznie przegrał sprawę we wszystkich instancjach w październiku zeszłego roku. Miesiąc później wszystkie dokumenty wróciły do ratusza. Ale od tej pory w sprawie nic się nie dzieje.

- Część tych spraw jest zawieszona, część postępowań oczekuje na dodatkową dokumentację – mówi Agnieszka Kłąb z warszawskiego ratusza, gdy pytamy, co w sprawie działo się nowego od października 2016 r.

- Adwokat mi mówił, że już czwarta urzędniczka pracuje nad tymi papierami i każdej trzeba było od nowa składać wszystkie dokumenty. Liczą na to, że jestem już wiekową osobą i że odejdę. Czuję się oszukana, ukradziono mi własność – podsumowuje Krystyna Wilgocka.*

* skrót materiału

Reporter: Paulina Dzierzba

pbak@polsat.com.pl