Deszcz zaskoczył budowlańców. Zdjęli dach, zalało mieszkania
Mieszkańcy budynku przy ulicy Śmidowicza 41 w Gdyni przeżyli mały potop w swoich mieszkaniach. Ekipa budowlana, która dobudowuje dwie kondygnacje do budynku, nie zabezpieczyła dachu, przez co deszcz doszczętnie zalał lokale na pierwszym piętrze. Mieszkania nie nadają się do użytku.
Dramat, z którym muszą zmagać się mieszkańcy, trwa już 2 tygodnie. Budynek jest własnością spółdzielni mieszkaniowej „Na Wzgórzu”. Władze spółdzielni wpadły na pomysł nadbudowy dwóch kondygnacji, bo ich zdaniem ma to znacząco poprawić warunki mieszkaniowe 7 rodzin , które mieszkają tam od lat 60-tych.
Jak opowiada prezes spółdzielni Jacek Benert, inwestor za własne pieniądze ma dokonać nadbudowy i sprzedać nowo powstałe mieszkania. W zamian ma wyremontować w całości stary budynek spółdzielni.
- Prezes obiecał , że będą parkingi dla mieszkańców , ocieplenie budynku , ciepła woda – opowiada Jarosław Kłodziński, mieszkaniec bloku.
Optymizm pana prezesa spółdzielni jest ogromny. Kiedy w połowie sierpnia tego roku główny inwestor, firma B- INWEST Deweloper z Gdyni, ruszył z nadbudową, dla mieszkańców budynku zaczęła się tragedia. Gdy firma budowlana zdjęła pokrycie dachu, spadł deszcz.
- Po nocach się lało, nie szło normalnie spać , bo trzeba było wycierać wodę z podłogi. Wszystko było mokre. W łazience kilka cegieł spadło na ubikację. Zrobiła się dziura, przez którą mogłem oglądać gołe niebo. Ściany są na przestrzał mokre - od zewnątrz aż do wewnątrz. Telewizor trzeba było chronić - opowiada Andrzej Krukowski, mieszkaniec kamienicy.
W zalanym mieszkaniu Mateusza Krefta przez wilgoć na ścianach pojawił się grzyb. - Tynk odpada – dodaje mężczyzna.
- Woda lała się wszędzie. Na podłodze było na dwa centymetry wody – twierdzi inny lokator pierwszego piętra budynku pan Arkadiusz.
W nieco lepszej sytuacji są lokatorzy mieszkań na parterze. Sąsiedzi z góry na bieżąco zbierali wodę.
- Niestety przedpokój, kuchnia, jak i łazienka są zalane przez wodę . Ze względów bezpieczeństwa lepiej nie używać ani światła, ani energii elektrycznej – mówi Jarosław Kłodziński.
Prezes spółdzielni odpowiedzialnością za dramat mieszkańców obarcza wykonawcę robót - firmę Best-Dach , której prace zlecił główny inwestor. W dniu, kiedy realizowaliśmy reportaż, padał deszcz. Przerażeni mieszkańcy zadzwonili do tej firmy, aby ktoś przyjechał i zabezpieczył dach budynku. Firma przysłała… jednego pracownika.
- To jest absurd jak u Barei. Przyjeżdża człowiek w czasie deszczu i sam próbuje nam tutaj założyć plandekę na dach. To są niby fachowcy, cisną się bardzo męskie słowa, żeby określić ich parcę – komentuje Jarosław Kłodziński.
Następnego dnia od rana pracownicy firmy Best-Dach już pracowali. Szef firmy Marek Kiluk twierdzi, że dach był prawidłowo zabezpieczony.
Kiluk: Nad całym budynkiem była plandeka, tylko akurat w tym jednym rogu nie było.
Reporter: Na połowie nie było.
Poszliśmy do głównego inwestora , który to zgodnie z umową zawartą ze spółdzielnią, ponosi całkowitą odpowiedzialność za to, co dzieje się na budowie.
- Teraz, przy kamerze mówię: my te wszystkie szkody pokryjemy. Ci ludzie będą mieli wszystko naprawione – zapewnił Bartosz Brodziński, prezes Zarządu B- INWEST Deweloper sp. z.o.o.
- Moje nerwy się niestety na ten czas skończyły i trzeba się ewakuować. Wilgoć, grzyby, jestem na to uczulony i muszę się wyprowadzić w jak najszybszym terminie – skomentował sytuację Mateusz Kreft.
- Już chyba pod namiotem byłoby lepiej, niż w takim mieszkaniu – dodał Andrzej Krukowski.*
* skrót materiału
Reporter: Małgorzata Frydrych
mfrydrych@polsat.com.pl