Praca za kredyty? Oskarżają radną o oszustwo

Rodzeństwo Walkowiaków z Ostródy oskarża miejscową radną o oszustwo. Twierdzi, że Mirosława B. zaoferowała pracę w restauracji pod warunkiem zaciągnięcia dla niej kredytów, które miała spłacać. Walkowiakowie twierdzą, że radna zawarła z nimi pisemne umowy ws. pożyczek, tyle że wpisała w nie swoją 81-letnią mamę. Dziś pani Krystyna ma ponad 116 tys. zł do spłaty, a jej brat 79 tys. zł.

Krystyna Walkowiak ma 25 lat, oczekuje narodzin swojego pierwszego dziecka. Nie może jednak spokojnie spać. Sen z powiek spędza jej kredyt obcej osoby, który musi spłacić.

Problemy pani Krystyny i jej brata Krzysztofa zaczęły się jesienią 2014 roku, kiedy ich rodzinny dom zaczęła odwiedzać Mirosława B. – radna miejska i właścicielka restauracji. Bizneswoman zaproponowała rodzeństwu pracę.

- Radna wiedziała, że nie mam pracy, że jestem na rencie i jest mi ciężko się utrzymać z 500 zł. Zaproponowała mi pracę w zamian za zaciągnięcie kredytu – opowiada pani Krystyna.

Kobieta twierdzi, że sfałszowano jej zaświadczenie o zarobkach.

- Wypełniła to radna. Tam dochody były ponad 2500 zł bodajże i było stanowisko: manager lokalu albo kucharz, bo na każdym zaświadczeniu było co innego pisane – mówi pani Krystyna.

- Na ostródzkim rynku pracy ciężko jest znaleźć pracę, więc zgodziłem się na jej warunki – dodaje Krzysztof Walkowiak.

Pani Krystyna dostała pierwszy kredyt – prawie 40 000 zł. Po nim dwa kolejne. Dziś ma do spłaty ponad 116 000 zł! Jej brat - ponad 79 000 zł. Rodzeństwo twierdzi, że radna obiecywała, że będzie płacić raty.

- Zobowiązała się, że w ciągu 2 lat spłaci kredyt, że nie będę z żadnym zadłużeniem. Pierwsze raty spłacała, natomiast od kwietnia 2016 r. nie spłaca – mówi Krzysztof Walkowiak.

Oto fragment rozmowy  z radną:

Reporterka: Ci ludzie mówią, że brali dla pani kredyty.
Radna Mirosława B.: Naprawdę, ładny ma pani kolor oczu, ale niech pani da mi spokój.
- Ale nie brała pani żadnych kredytów?
- Życzę pani miłego dnia.
- To czemu ci ludzie się na panią skarżą, że pani brała?
- Proszę pani, nie wiem, co ci ludzie mówią, ale powiem tylko tyle: proszę mi dać spokój.
- Kiedy pani odda pieniądze tym osobom, które brały kredyty?
- Ja nic nie brałam.
- Nic pani nie brała, żadnych pieniędzy?
- Nie.

Ciężarna pani Krystyna co miesiąc płaci 1600 zł raty kredytu. Okazuje się, że pracę u radnej wspominają z rozgoryczeniem także inni byli pracownicy i znajomi Mirosławy B.

- Jest nam winna bardzo dużo pieniędzy. Zaciągnęłam dla niej dwa kredyty. Dzwoniła o godzinie 5, 4 rano. Płakała mi do telefonu i błagała, bym jej pomogła. Zrobiło mi się żal. Nigdy bym nie pomyślała, że zostanę sama z tymi długami – opowiada Janina Witkowska, znajoma radnej.

- Przyjechała do mnie z córką, mówiła, że ma nóż na gardle, że wisi skarbówce, żeby ją poratować – twierdzi Sławomir Witkowski.

- Na matkę zawierała umowy. Tłumaczyła się tym, że nie może wziąć na siebie umów, bo jeszcze jest spółka, bo nie ma rozwodu z mężem, ale pieniądze przekazywane były dla radnej – utrzymuje Krystyna Walkowiak.

- Jest grono osób, które pożyczyło jej gotówkę, ale nie chcą o tym mówić, bo wstydzą się albo są zastraszeni przez nią. A kiedy zachodzą, to ona odpowiada, że po takie drobne się do niej nie przychodzi – dodaje Krzysztof Walkowiak, brat pani Krystyny.

W październiku ubiegłego roku pani Krystyna zgłosiła sprawę do prokuratury. Od roku śledczy nie podjęli jednak żadnych decyzji.

Dziś ani pani Krystyna, ani jej brat nie pracują już u Mirosławy B. Przed nimi jeszcze kilka lat spłaty kredytu. A próby porozumienia się z radną, jak twierdzą, nie dają rezultatu.

- Zgłosiłam się do radnej B. po zwrot pieniędzy. Zostałam uderzona w twarz, popchnięta, wykręciła mi ręce – twierdzi Krystyna Walkowiak.*

* skrót materiału

Reporter: Irmina Brachacz-Przesmycka

ibrachacz@polsat.com.pl