Zabójca czekał w domu. Zginęli od strzałów w głowę
Anna i Jerzy Sz. byli zamożnymi jubilerami. Uchodzili za uczciwych i bardzo spokojnych. Mimo to ich śmierć przypomina egzekucję z gangsterskich filmów. Zabójca czekał na nich w domu, strzelił im prosto w głowę, po czym nie zabrał niczego wartościowego z posiadłości. Rok przed i pół roku po ich śmierci doszło do bardzo podobnych zbrodni w innych częściach Polski.
Anna i Jerzy Sz. Mieszkali w Gdańsku. Mieli sklep z biżuterią w Pasażu Królewskim w centrum miasta.
- Byli to ludzie bardzo zamknięci w sobie. Nie utrzymywali kontaktów z sąsiadami. Nie wpuszczali do swojego domu żadnych osób. Jesienią 95 lub 96 roku do złotnika zaczęli przyjeżdżać młodzi ludzie bardzo luksusowymi samochodami.
Rozmawiali tylko ze złotnikiem. Wydawało mi się to bardzo podejrzane, bo osoby z tych samochodów stawały pod moimi oknami i obserwowały nasze mieszkanie – zeznała sąsiadka małżeństwa Sz.
- Mogli prowadzić jakieś lewe interesy. Wiadomo, że Anna Sz. odebrała telefony od jakiegoś mężczyzny, który jej zagroził, że jeżeli czegoś nie zrobi, to dostanie, jak to określił: kułakiem w gębę. To było na kilka miesięcy przed zabójstwem – opowiada Mateusz Krasowski z portalu Zbrodnie z Archiwum X.
Jest 4 września 1997 roku. Państwo Sz. wracają z pracy do domu. Pan Jerzy wchodzi na górę i zasiada przed telewizorem. Jego żona rozpakowuje na dole zakupy. Jest zaskoczona, bo nigdzie nie może znaleźć ich psa.
- Ktoś czekał na nich w domu już. To superfachowcy musieli to robić. To było na zlecenie wykonane – twierdzi sąsiad małżeństwa Sz.
Wszystko wskazuje na to, ktoś dostał się do domu dzięki dorobionemu kluczowi lub wytrychowi.
- To sugeruje, że jest to osoba, która albo była bywalcem tego domu albo doskonale miała ten teren rozpoznany. Czyli, np. długi czas prowadziła obserwację. To wszystko przebiegło bardzo spokojnie. Mówiąc krótko ktoś wszedł, wykonał egzekucję, wyszedł z domu – mówi prof. Ewa Gruza, kryminolog, UW.
- On go tak z tyłu podszedł i zastrzelił, jak oglądał telewizję. Ona krzyku zrobiła, czy coś i uciekła do garażu. Ktoś za nią poszedł i ją między samochodem a drzwiami zastrzelił – opowiada sąsiad zamordowanych.
- Została zaatakowana młotkiem, otrzymała trzy ciosy w głowę, po czym sprawca oddał strzał prosto w twarz. W domu były różnego rodzaju antyki, była biżuteria, sprawca mógł wziąć klucze od tego sklepu jubilerskiego i zabrać co chciał, a nic takiego nie miało miejsca – tłumaczy Mateusz Krasowski, z portalu Zbrodnie z Archiwum X.
Małżeństwo miało psa. Zabójca przez dokonaniem egzekucji schował go w karton i wyniósł do piwnicy.
- Czyli sprawca wiedział, że jest pies i jakie ma on usposobienie, czyli, że jest spokojny i nie będzie szczekał, nie będzie się rzucał, bo w przeciwnym razie by tego psa zabił, ogłuszył, uśpił – zauważa prof. Ewa Gruza, kryminolog, UW.
Ciała państwa Sz., odnaleziono dwa dni po zabójstwie. Znalazł je syn pani Anny z poprzedniego małżeństwa – 39-letni wówczas Witold K. W przeszłości miał już kłopoty z prawem. Był oskarżony o przemyt narkotyków. Leczył się też psychiatrycznie. Bezskutecznie starał się nawet o pozwolenie na broń.
- Był zatrzymywany jako osoba podejrzewana o popełnienie tego przestępstwa, natomiast nie potwierdzono jakimkolwiek dowodem, aby mógł mieć jakiś związek z tym zdarzeniem. To małżeństwo chciało wydziedziczyć syna tej kobiety i na takim tle ewentualnie miały być podejmowane działania. Takiego motywu nie zdołano jednak potwierdzić w toku tego postępowania – informuje Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.
To fragment zeznań Anny Sz., córka zamordowanych: „Moja matka, Anna Sz. latem tego roku powiedziała mi, że Witold sprowokował kłótnię, w wyniku czego ojciec chwytając Witolda za ramię wyrzucił go ze sklepu w Pasażu Królewskim. Powodem tej ostrej kłótni było to, że Witold domagał się jakichś pieniędzy. Doprowadzony do wściekłości użył słów wypowiedzianych do matki: jak nie dostanę tych pieniędzy, to cię zabiję”.
A tak zeznała na temat Witolda K. sąsiadka jubilerów: ”Złotnik skarżył się na swojego syna, obecnie wiem, że jest to pasierb. Mówił, że nie da domu synowi, woli go sprzedać, gdyż syn już wystarczająco dużo od niego dostał pieniędzy i to wszystko przetrwonił”.
Rok przed zabójstwem państwa Sz., doszło do bardzo podobnej zbrodni. W Siennicy, koło Nasielska zamordowana została czteroosobowa rodzina, także zamożna. Mimo to, morderca nie zabrał niczego z domu. Wszyscy zginęli od strzałów w głowę.
- Mówimy w kryminalistyce o tym samym modus operandi (sposobie działania – red.). Rzeczą rozsądną, a w zasadzie konieczną jest przeanalizowanie tych spraw wspólnie. Zbadanie czy mają jakieś wątki wspólne – mówi prof. Ewa Gruza, kryminolog, UW.
W marcu 1998 roku ginie kolejna rodzina. Tym razem w Warszawie. To starsze małżeństwo: 68-letni Władysław oraz 61-letnia Alicja K. Razem z nimi zamordowany zostaje ich 35-letni syn, Robert. Zostają znalezieni w swoim mieszkaniu. Morderca działa identycznie, jak w Gdańsku.
- Ktoś wpuścił ich, drzwi były otwarte, palił się telewizor. Każdy został zastrzelony w innym pokoju - mówi sąsiadka rodziny K.
- Co ciekawe, takiej samej broni, prawdopodobnie przygotowanej przez tego samego rusznikarza użyto w Siennicy – dodaje Artur Górski z Magazynu Focus Śledczy.
Od zabójstwa gdańskich jubilerów minęło 20 lat. Śledztwo w tej sprawie dawno zostało już umorzone. Podjęcie go na nowo rozważa policyjne Archiwum X. Ale z każdym kolejnym dniem, szanse na schwytanie morderców stają się coraz mniejsze.*
* skrót materiału
Reporter: Rafał Zalewski
rzalewska@polsat.com.pl