Wini szpital za niepełnosprawność. Od urodzenia walczy z bólem
21-letnia Patrycja Raczyńska od urodzenia walczy z bólem. Twierdzi, że to przez zakażenie gronkowcem złocistym i fatalne leczenie go w szpitalu w Kielcach. Kiedy dwuletnia terapia nie przyniosła rezultatu, mama pani Patrycji przeniosła ją do szpitala w Krakowie. Tam okazało się, że nie uda się już uratować stawu biodrowego córki i trzeba będzie m.in. wydłużyć mechanicznie jedną z nóg. Życie pani Patrycji to ból i ciągła rehabilitacja.
21 lat temu w szpitalu w Kielcach na świat przyszła Patrycja Raczyńska. Poród odbył się siłami natury jednak nie bez komplikacji. Po 3 dniach matkę z dzieckiem wypisano do domu w stanie dobrym. Trzy tygodnie później lekarz rodzinny zauważył u małej Patrycji zauważył zasinienie na rączce i obrzęk stawu biodrowego. Skierował ją do szpitala.
- Okazało się, że ma gronkowca złocistego z posocznicą. Od razu ją wzięli na blok, rozcięli jej kawałek biodra, to ta ropa aż wytrysnęła. W rączce to samo – mówi Krystyna Raczyńska, mama pani Patrycji.
- Leczenie trwało bardzo długo. Była bardzo długo trzymana w opatrunku gipsowym – podkreśla dr Wojciech Radło, ortopeda, biegły sądowy.
- Gips zdjęli, zrobili prześwietlenie, podleczyli trochę rany i założyli gips następny na sześć tygodni. Takie leczenie trwało dwa lata – dodaje Krystyna Raczyńska, mama Patrycji.
Po dwóch latach pani Krystyna, widząc że leczenie w Kielcach nie przynosi żadnych rezultatów, zdecydowała się przenieść córkę do szpitala w Krakowie. Tamtejsi lekarze byli zbulwersowani stanem dziecka.
- Przyszli tych lekarzy z 15, kazali rozebrać dziecko. Gdy to zrobiłam, lekarz podniósł ją i spytał: co nam pani przywiozła - mówi Krystyna Raczyńska.
- Destrukcja stawu została spowodowana opóźnionym wdrożeniem leczenia – informuje dr Wojciech Radło, ortopeda, biegły sądowy.
W 1998 roku pani Krystyna złożyła pozew o odszkodowanie od kieleckiego szpitala, ale sąd uznał, że to matka zaraziła dziecko gronkowcem i sprawę przegrała. Patrycja Raczyńska ma dziś 21 lat i nie pamięta dnia, w którym nie czułaby bólu.
- Dzieciństwo? Każdy wytykał mnie palcami, wyśmiewał się: kulawka, kuternoga. I tak było do momentu technikum. To był okropny ból – wspomina pani Patrycja.
Kobieta miała jedną nogę krótszą. Trzeba było ją wydłużyć.
- Tu dwa koła, na dole dwa, wkoło druty na wylot powiercone, śruby i klucz od roweru. Co dzień milimetr nogę wydłużaliśmy, codziennie. A córka płakała jeszcze zanim ją dotknęłam – wspomina pani Krystyna.
Dopiero po 20 latach leczenia znalazł się ortopeda, który podjął się wszczepienia endoprotezy stawu biodrowego. Operacja jednak nie zakończyła się całkowitym powodzeniem.
- Było 50 procent szans, że operacja się uda. I co z tego, że się udała, jak stopa zrobiła się niewładna – mówi pani Krystyna.
Pani Patrycja zaraz po ukończeniu 18 lat sama złożyła pozew przeciwko szpitalowi w Kielcach, a jej pełnomocnik powołał biegłych, których opinie były miażdżące dla rozstrzygnięć z pierwszego procesu. Niestety, kielecki sąd je oddalił, twierdząc że nie mają znaczenia dla sprawy. Należy się więc spodziewać, iż tym razem sprawa również będzie przegrana.
- Jest to trochę obrona szpitala, w którym ten noworodek był leczony. Po prostu, zrzucenie winy zainfekowania czy infekcji wewnątrzszpitalnej na infekcję wewnątrzmaciczną matki – ocenia biegły sadowy z zakresu ortopedii dr Wojciech Radło.
– Ja już nie wiem... Patrzeć jak dziecko będzie dalej cierpieć i nocami płakać? Ja już się poddałam, już mnie to wszystko przerosło. Sama nie wiem, co dalej robić, gdzie dalej iść, skąd dobierać pieniędzy. Nie wiem – rozpacza pani Krystyna.
Pani Patrycja ma niewielkie marzenia. - Stanąć kiedyś prosto i przejść się. I założyć but na obcasie. Chociaż tak parę metrów, zobaczyć jak to jest poczuć się tak naprawdę dziewczyną, kobietą - podsumowuje. *
* skrót materiał
Reporter: Jan Kasia
jkasia@polsat.com.pl