Pracowała na operację ratującą życie synka. Po wypadku straciła czucie w nogach

Dla 27-letniej Anny Czilij z Ukrainy zarobkowy wyjazd do Polski był jedyną szansą na ratowanie życia 2-letniego syna, który cierpi na genetyczną chorobę nerek. By zdobyć pieniądze na operację, pracowała przy zbiorze jabłek. Niestety, 27 września jadąc do sadu wypadła z wózka sadowniczego przyczepionego do traktora i została najechana przez kolejny. Ma niedowład nóg. Zbiera pieniądze, by wyjść z życiowego zakrętu.

W lipcu tego roku przyjechała do naszego kraju, żeby zarobić pieniądze na leczenie syna.

- Na Ukrainie bardzo ciężko się żyje. Kiedy uradziłam synka, to nawet do końca nie wiedziałam, na co on choruje, bo potrzebne było bardzo dużo pieniędzy, żeby wyjaśnić, co mu dolega. Jego stan pogarszał się. Trzeba było położyć go do szpitala, potrzebna była operacja. Teraz syn jest z moją siostrą, która się opiekuje nim – tłumaczy Anna Czilij.

Pani Anna pracowała legalnie po 10 godzin dziennie przy zbiorze jabłek. Wszystkie zarobione pieniądze wysyłała na Ukrainę. Miała ogromną nadzieję, że uzbiera 4 tys. dolarów potrzebne na operację syna. Niestety, to co stało się 27 września, przekreśliło marzenia matki.

- Jeździliśmy takim traktorem na wózkach sadowniczych. Jak wyjechaliśmy na drogę, to traktor szybko ruszył i spadłam do tyłu. Ocknęłam się w szpitalu – wspomina Anna Czilij.

Kobieta trafiła do radomskiego szpitala. Ma niedowład obu nóg. Jej wołanie o pomoc usłyszała pani Iza, która na tym samym oddziale szpitalnym odwiedzała swoją chorą teściową.

- Nie wiedziała, co ze sobą ma zrobić. Często powtarzała, że ma synka. Nie wiedziała, jak ma sobie z tym wszystkim poradzić. Trafiła do szpitala i została zostawiona można powiedzieć sama sobie – mówi Izabela Antonik, która pomaga Ukraince.

- Chcemy przekazać pacjentkę na Ukrainę. Ma porażone kończyny dolne, nie znaleźliśmy tego przyczyny. Jest to najprawdopodobniej porażenie czynnościowe - opowiada dr Zbigniew Kotwica, specjalista neurochirurg z Mazowieckiego Szpitala Specjalistycznego w Radomiu.

Sprawę wypadku pani Anny wyjaśnia grójecka policja. Pracodawca Ukrainki nie czuje się winny mimo tego, że nie powinien przewozić ludzi na wózkach sadowniczych doczepionych do traktora.

- Jest śledztwo i mamy nie udzielać informacji. Mój błąd, źle przewoziłem, ale czy ja chciałem, żeby to się stało? – mówi pracodawca pani Anny.

Dramat pani Anny jest tym większy, że ukraińscy lekarze nie mogli dłużej czekać z operacją jej synka, bo zagrażało to jego życiu. Wysłane przez matkę pieniądze na Ukrainę nie pokrywały całego kosztu operacji. Pani Iza zorganizowała zbiórkę na Facebooku.

Zabrakło 10 tys. zł. Mimo to 25 października chłopiec został zoperowany. Pani Anna musi zwrócić szpitalowi na Ukrainie brakującą kwotę. Dla niej to ogromne pieniądze, szczególnie teraz kiedy sama jest chora.*

* skrót materiału

Jeżeli chcą Państwo pomóc pani Annie, prosimy o kontakt z reporterką: mfrydrych@polsat.com.pl lub naszą redakcją: interwencja@polsat.com.pl, tel: 22 514 41 26.

Reporter: Małgorzata Frydrych

mfrydrych@polsat.com.pl