Śmierć generała – czy za zbrodnią stali zabójcy Jaroszewiczów?

Zabójstwo Piotra Jaroszewicza i jego żony to jedna z najgłośniejszych zbrodni w historii Polski. Zbrodnia do dziś niewyjaśniona. Nie wiadomo, czy były PRL-owski premier zginął z rąk złodziei napadających na willę, czy może było to zabójstwo na tle politycznym. Przed śmiercią był torturowany. Pięć lat później w bardzo podobny sposób zginął jego bliski znajomy, generał Jerzy F., niegdyś mający dostęp do największych tajemnic PRL-u.

- Być może od odpowiedzi na pytania jesteśmy o krok. Tylko, że nikt nie chce tego kroku zrobić – mówi Bartłomiej Mostek z dwumiesięcznika „Reporter”.

Warszawa, ulica Zorzy w willowej dzielnicy Anin. Zamieszkują ją wpływowi oraz zamożni ludzie. Przestępczość jest tu znikoma. Zazwyczaj panuje cisza i spokój. Ale ćwierć wieku temu doszło tu do jednej z najsłynniejszych zbrodni w historii Polski.

- Było tam (na miejscu zbrodni) mnóstwo ludzi. Nie określiłbym tego, że panował tam chaos, ale jakaś taka mało zorganizowana praca była. Byli tam wszyscy z kierownictwa KSP, przy czym 80 procent ludzi nie wykonywała tam konkretnych czynności procesowych. To byli po prostu „kibice" – wspomina Robert Duchnowski, były policjant i ekspert kryminalistyczny.

- Moją podstawową trudnością było oprowadzenie wszystkich i spowodowanie tego, żeby sobie w końcu poszli. Z drugiej strony  nie potrafię swojemu generałowi czy ministrowi powiedzieć: panie, idź pan stąd, bo pan mi przeszkadza – opowiada Dariusz Janas, były policjant, który prowadził śledztwo w sprawie śmierci Jaroszewiczów.

Jest 31 sierpnia 1992 roku. Około godziny 23 do jednej z willi przy Zorzy zakrada się kilku mężczyzn. W domu śpi starsze małżeństwo: 67-letnia Alicja Solska oraz jej 83-letni mąż - były PRL-owski premier Piotr Jaroszewicz. Sprawcy wchodzą przez balkon na piętrze. Premiera sprowadzają na parter, do jego gabinetu.

- Alicja Solska była w łazience na pierwszym piętrze. Tam ją ułożyli w wannie, dali jej poduszkę i prawdopodobnie była pod kontrolą jednego ze sprawców, inni w bardzo brutalny sposób przesłuchiwali byłego premiera – opowiada Bartłomiej Mostek z dwumiesięcznika „Reporter”.

- Miał rzemień opleciony wokół szyi, zakręcony czekanem czy czymś w rodzaju takiej góralskiej ciupagi. Widać było, że był bity – opowiada Robert Duchnowski, były policjant i ekspert kryminalistyczny.

Sprawcy przeszukali gabinet Jaroszewicza, ale cennych przedmiotów, m.in. obrazów nie zabrali.

- Są tylko przypuszczenia, że zginęły jakieś dokumenty, w których posiadaniu był Jaroszewicz. On się przygotowywał wtedy do wydania kolejnej książki – wyjaśnia Duchnowski.

- Torturowali go, dusili, a jednocześnie zmieniali mu koszulę, opatrywali. Chcieli jakichś informacji od niego, których wydobycie jednak zajmowało im czas – opowiada Bartłomiej Mostek z dwumiesięcznika „Reporter”.

- Ona miała postrzał głowy. Na skutek strzału z broni długiej, z bliskiej odległości, to spowodowało wymóżdżenie, czyli rozerwanie czaszki – dodaje Dariusz Janas, były policjant, który prowadził śledztwo w sprawie śmierci Jaroszewiczów.

Pod koniec swojego życia Piotr Jaroszewicz był nieufnym człowiekiem. Nie rozstawał się z bronią. Podejrzewał też, że służby specjalne w domu założyły mu podsłuch. Raczej nie utrzymywał kontaktów z ludźmi. Od tej reguły zdarzały się jednak wyjątki. Jednym z nich był emerytowany generał Ludowego Wojska Polskiego, 75-letni Jerzy F.

- On był jednym z z ludzi, którzy tworzyli wywiad Armii Ludowej – mówi Marek Kozubal z „Rzeczpospolitej”.

- Miał dostęp do wszystkich możliwych teczek całej kadry dowódczej. Miał sporą wiedzę o tym, kto był tutaj przysłany ze Związku Radzieckiego, kto wrócił. To były ciekawe informacje – dodaje Bartłomiej Mostek z dwumiesięcznika „Reporter”.

Generał Jerzy F. podejrzewał, że jego posesja jest obserwowana. W okolicy pojawiało się kilku mężczyzn w zagranicznym samochodzie, którzy mogli obserwować jego dom. Odbierał też głuche telefony.

Jest 6 października 1997 roku. Konstancin-Jeziorna koło Warszawy. Krótko przed północą pod dom generała podjeżdżają dwa samochody. Wysiada z nich siedmiu lub ośmiu mężczyzn. Wszyscy są zamaskowani. W domu jest tylko generał i jego gosposia.

- Jedna osoba spętała gospodynię, a następnie sprowadziła ją do piwnicy, natomiast pozostali sprawcy zajęli się osobą generała, który był w swoim pokoju sypialnym na pierwszym piętrze – opowiada Piotr Bojarczuk z Sądu Okręgowego w Warszawie.

- Jest częściowo bałagan, jest spętanie, podobnie jak u Jaroszewiczów, to są te pewne analogie – twierdzi Robert Duchnowski, były policjant i ekspert kryminalistyczny.

Sprawcy torturowali generała. Użyli do tego m.in. kija, którym przyduszali mężczyznę. Użyli go również, by unieruchomić mężczyznę.

- Miał połamaną klatkę piersiową, żebra, pęknięte jedno z płuc, cały szereg wylewów o charakterze wewnętrznym. Można powiedzieć, że to było bardzo bestialskie morderstwo – mówi Piotr Bojarczuk z Sądu Okręgowego w Warszawie.

Reporter: Mamy konstrukcję z ciupagi u Jaroszewicza, prawda? A tu jest konstrukcja z drewnianego kija, która służy do przyduszania.
Dariusz Janas, prowadził śledztwo ws. śmierci Jaroszewiczów: Czytali, słyszeli… Ci bandyci byli bardziej inteligentni, widać w ich zachowaniu większe rozpoznanie. Większe możliwości.

- Można by to było połączyć i być może wtedy wyszłyby obie sprawy – twierdzi były policjant Robert Duchnowski.

Generał Jerzy F. zmarł w wyniku obrażeń wewnętrznych. Mordercy ukradli mu telewizor, książeczkę czekową i kilkanaście starodruków. Działali w rękawiczkach. Nie zostawili po sobie prawie żadnych śladów. Mimo to już kilka dni później zatrzymani zostali potencjalni sprawcy.

- Została wytypowana grupa, która mogła dokonać tego napadu i zabójstwa, a później dopasowano do nich materiał zapachowy – informuje Marek Kozubal z „Rzeczpospolitej”.

- Coś w tym jest, że psy się nie mylą, ale z drugiej strony, nie mamy pewności, że pies wskazuje nam to, czego my oczekujemy. Bo psa nie da się przesłuchać – zauważa były policjant i ekspert kryminalistyczny Robert Duchnowski.

- Było użytych 5 psów, które ten zapach miały przypisywać do osób. Okazało się później, że na jednym z tych słoików była ślina tego psa. Co, jak sam biegły stwierdził, już dyskwalifikowało te dowody – opowiada Piotr Bojarczuk z Sądu Okręgowego w Warszawie.

- Pierwszy pies wskazuje ślad, a każdy następny pies, bo te próby powtarzano wielokrotnie, każdy pies nie wskazywał śladu sprawcy, tylko ślad poprzedniego psa – dodaje Bartłomiej Mostek z dwumiesięcznika „Reporter”.

W maju 1999 r. z braku dowodów wszyscy oskarżeni o zabójstwo generała zostali uniewinnieni. Kilka lat później jeden z nich został zamordowany w porachunkach gangsterskich. Drugi zginął podczas strzelaniny z policją. Śledztwo w sprawie zabójstwa generała zostało umorzone. I podobnie jak w sprawie Jaroszewiczów, nic nie wskazuje na to, aby miał tu nastąpić długo wyczekiwany przełom.

- Bardzo możliwe, że nie znaleźli tego, czego szukali u Jaroszewicza i F., możliwe że tego nie znaleźli. Możliwe, że oni
nadal chcieliby to mieć, a dla takich informacji, być może nadal można zabić – podsumowuje Bartłomiej Mostek z dwumiesięcznika „Reporter”.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewska@polsat.com.pl