Odcięci od świata. Nie dojedzie karetka ani straż pożarna
89-letnia Wanda Jungto z miejscowości Srebrna Góra na Dolnym Śląsku żyje z synem w domu na wzgórzu, do którego prowadzi gminna droga: wąska, błotnista, zarośnięta krzakami i kompletnie nieprzejezdna. Już w 1998 roku karetka nie była w stanie jej pokonać. Dziś jest tak samo. Pani Wanda czuje się uwięziona we własnym domu, a urzędnicy z niewielkiej gminy zdają się być zaskoczeni jej problemem.
- Mnie to podchodzi pod Średniowiecze. Tylko można jazdę konną na tej drodze uprawiać, nic więcej – mówi Andrzej Jungto, syn pani Wandy.
89-letnia kobieta zajmuje dom przy ulicy Nowe Miasto. Jednak stan drogi ma z nowością niewiele wspólnego.
- Mieszka mi się tu bardzo dobrze. Jedyne, co jest utrudnieniem, to droga. Nie ma dojazdu, jest zagłuszone gałęziami i drzewami. To uciążliwe, że nie mogę nic dowieźć do domu: węgla, drewna czy nawet większej ilości zakupów – opowiada Wanda Jungto.
Droga należy do gminy. Jest wąska i wyboista. Porastają ją krzewy. Po zmierzchu lepiej się tam nie zapuszczać. Od czasu do czasu przechodzą tamtędy zwierzęta, które niszczą nawierzchnię. Ulicą Nowe Miasto nie przejedzie żaden pojazd.
- W razie pożaru czy choroby mojej mamy nie ma dojazdu ani dla straży pożarnej, ani dla karetki, nie ma nic – mówi Andrzej Jungto, syn pani Wandy.
- W 1998 roku karetka nie chciała wjechać. Lekarka doszła pieszo z sanitariuszem. Męża wzięli na stołek i sprowadzili do karetki. Miał wylew, mowę mu odjęło, był cały opuchnięty. W karetce już zasypiał. Nie dało rady uratować, za późno - wspomina pani Wanda.
- My płacimy podatki, wszystko jest regulowane zgodnie z prawem, a gmina nie dotrzymuje obowiązków – dodaje Andrzej Jungto.
Matka i 58-letni syn czują się bezradni. Tłumaczą, że własnymi rękami drogi nie naprawią. Oboje ciężko chorują, dlatego prosili wójta o pomoc. Jak twierdzą - bezskutecznie.
- Chory jestem na padaczkę. W 2012 roku miałem wylew, jedno oko mam niesprawne – opowiada Andrzej Jungto.
Jeszcze za poprzedniego wójta pani Wanda wysłała do gminy list, w który opisała problem. - Nie dostałam żadnej odpowiedzi. Nikt nie przyszedł nawet popatrzeć. Dopiero jak dziki zaczęły ryć tę drogę, to syn rozmawiał z sołtysem. I dopiero sołtys się za to wziął – twierdzi.
- W zeszłym roku na wiosnę syn pani Wandy mnie zawołał. Cykałem foty swoim telefonem i potem przed sesją pokazałem jak droga wygląda, była zryta. Wójt stwierdził, że to nie jest problem gminy, tylko związany z panami z nadleśnictwa i łowiectwa. I mówił, że to oni powinni rozwiązać – opowiada Zbigniew Hojdus, sołtys Srebrnej Góry.
- Wszystkich dróg nie jesteśmy w stanie w jednym czasie wyasfaltować czy doprowadzić do stanu używalności. Są to też zaniedbania wieloletnie. Myślę, że wypadałoby zacząć od innej strony - czy ktoś poinformował wójta, zgłosił sprawę wcześniej. Tak naprawdę ostatnie pismo było w 2013 toku – informuje Paweł Gancarz, wójt gminy Stoszowice.
Pytamy, czy gmina zareagowała na to pismo.
- Tak naprawdę nie… Tak naprawdę w elektronicznym obiegu dokumentów mamy pisma, które wpływają, nie rejestrujemy tych, które wypływają. Przyznam, że nie sprawdzałem, czy odpisano, czy nie odpisano. Zwrócimy się do pani Wandy, ustalimy problem, czego dotyczy sprawa i spróbujemy zareagować – wyjaśnił wójt.*
* skrót materiału
Reporter: Marcin Łukasik
mlukasik@polsat.com.pl