Tajemniczy wypadek w kopalni. Górnik nie żyje, kopalnia milczy
Rodzina zmarłego górnika obwinia kopalnię o „zamiatanie pod dywan” okoliczności śmiertelnego wypadku. Według ustaleń ojca pana Sebastiana, od taśmociągu oderwała się metalowa belka i zmiażdżyła głowę jego synowi. Wypadek był na tyle poważny, że wezwano śmigłowiec pogotowia ratunkowego. Od razu nie wezwano jednak prokuratury, przez co nie miała ona możliwości zabezpieczenia dowodów. Śledczy dowiedzieli się o wypadku dopiero dzień później. Wówczas taśmociąg był już naprawiony i pracował.
4 kwietnia w kopalni Janina w Libiążu w Małopolsce doszło do tragedii. 32-letni górnik Sebastian Michałów 350 metrów pod ziemią miał wypadek. Jego matka pracuje w tej samej kopalni.
- Zawiózł mnie nadsztygar do dyrektora i wówczas powiedział, że mój syn uległ lekkiemu wypadkowi, że ma głowę rozciętą – opowiada Małgorzata Michałów.
Wypadek był znacznie poważniejszy.
- Oderwała się belka od podajnika taśmowego. Jest to taśmociąg transportujący węgiel ze ściany. Oderwała się belka, która ma ponad metr długości i 25 cm szerokości. Tak mówią ludzie na kopalni. Ale kopalnia się do tego nie przyznaje. Mówi, że nie wie, czym dostał. To był ciężki wypadek. Głowa była rozcięta na pół. Syn miał mózg na wierzchu, cała część twarzy była zmiażdżona od uderzenia: oczodoły, twarz, szczęka – tłumaczy Wiktor Michałów, ojciec pana Sebastiana.
- Widok rannego górnika był makabryczny. Ludzie nie wiedzieli, co robić. Gdy przyjechała lekarka z górniczego pogotowia ratunkowego i zobaczyła rozciętą głowę górnika, zdążyła dać mu zastrzyk i zemdlała. Musiano ratować nie tylko górnika, ale i jej udzielać pomocy – opowiada Sławomir Bromboszcz, dziennikarz Gazety Krakowskiej.
Stan rannego górnika był na tyle poważny, że wezwano śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. Umierającego górnika odtransportowano do szpitala w Sosnowcu. Mężczyzna nie odzyskał przytomności i zmarł 20 kwietnia.
Okazuje się, że władze kopalni w dniu wypadku nie powiadomiły o nim organów ścigania. Nie zabezpieczono przez to istotnych dowodów.
- Zasadą jest, że o zbiorowym lub ciężkim wypadku prokuratura powiadamiana jest niezwłocznie – tłumaczy Elżbieta Jopek, szefowa Prokuratury Rejonowej w Chrzanowie.
- Kręci i mataczy w tej sprawie dyrekcja kopalni. Do tej pory nie chce się odnieść, czemu nie był wezwany prokurator – mówi Wiktor Michałów, ojciec pana Sebastiana.
Prokuratura usiłuje także wyjaśnić, co było przyczyną śmierci młodego górnika. Wszystko wskazuje na to, że taśmociąg mógł być w złym stanie technicznym lub mógł zostać źle zmontowany.
- To jest urządzenie w różnych miejscach wykorzystywane. Ono bardzo krótko przed wypadkiem było montowane w tym miejscu – przekazuje Katarzyna Pokrowiecka, pełnomocnik rodziców górnika.
- Moim zdaniem osoby zatwierdzające taśmociąg do użycia nie dopełniły swoich obowiązków. Patrząc na zdjęcia tego urządzenia, widać, że było stare, pognite i zagrażało ludzkiemu bezpieczeństwu – dodaje Sławomir Bromboszcz, dziennikarz Gazety Krakowskiej.
Właścicielem małopolskiej kopalni Janina w Libiążu jest Tauron Wydobycie. Chcieliśmy się umówić z rzeczniczką prasową spółki zarządzającej kopalniami. Niestety odmówiono nam spotkania. Podobnie potraktowano innych dziennikarzy.
- Umówiłem się z kopalnią. Zaproponowano mi przyjazd na 6 rano. Kiedy przyjechałem o 6, odmówili mi komentarza – opowiada Sławomir Bromboszcz, dziennikarz Gazety Krakowskiej
- Nieprawidłowości w tej sprawie jest wiele. Pracodawca miał obowiązek zabezpieczyć miejsce zdarzenia i nie miał prawa uruchamiać urządzenia, przy którym doszło do wypadku. A to zrobił - argumentuje Katarzyna Pokrowiecka, pełnomocnik rodziców górnika.
Rodzice zmarłego górnika nie wyobrażają sobie nadchodzących świąt. Będą one pierwszymi bez ich syna. Domagają się sprawiedliwości i ukarania winnych nieprawidłowości. Pretensje mają także do działań Okręgowego Nadzoru Górniczego i dlatego złożyli skargę na jego działania do Wyższego Urzędu Górniczego.
- Wypadek był 4 kwietnia, a urząd górniczy nakazał zabezpieczyć elementy 7 kwietnia. Przenośnik już 5 kwietnia był wyremontowany i eksploatował węgiel. Po wypadku nic nie zabezpieczono – twierdzi Wiktor Michałów, ojciec górnika.
- Całość badania spraw związanych z wypadkiem spoczywa na dyrektorze okręgowego urzędu górniczego. Sprawdzamy, czy dopełnił wszystkich obowiązków – tłumaczy Anna Swiniarska-Tadla z Wyższego Urzędu Górniczego w Katowicach.*
* skrót materiału
Reporter: Artur Borzęcki
aborzecki@polsat.com.pl