17 lat czeka na złapanie mordercy żony. Daje 10 000 dolarów nagrody

Od lata 2000 roku nie udało się schwytać sprawcy wyjątkowo brutalnej zbrodni w Surażu koło Białegostoku. Jego ofiarą padła 52-letnia pani Barbara. Sprawca znęcał się nad nią przez godzinę. Później próbował wysadzić jej dom, by zatrzeć ślady. Wszystko wskazuje na to, że 52-latka znała mordercę. Najprawdopodobniej sama wpuściła go do swojego domu. Kobieta uchodziła za zamożną, ale z jej domu po śmierci nic nie zginęło.

Pani Barbara pochodziła z Suraża. Na co dzień mieszkała w USA z mężem i trojgiem dzieci. Co pewien czas przyjeżdżała jednak do Polski. Tak było też latem 2000 roku.

- Ona się strasznie chwaliła, że tam są bogaci! Nie wolno takich rzeczy: udawaj dziada, a nie pana – mówi sąsiad zamordowanej pani Barbary.

Podobno dzień przed śmiercią kobieta słyszała, jak ktoś chodzi po werandzie przed jej domem. - Mówiła, że ma jakieś takie uczucie, że ktoś tam na werandzie jest, że ktoś chodzi. Kazałem jej wyjrzeć. Powiedziała, że nie widzi nikogo – opowiada Stanisław Lebiedziński, mąż pani Barbary.

Jest 16 lipca 2000 roku. Około 3 w nocy w domu pani Barbary wybucha pożar. Dym alarmuje sąsiadów. Kiedy wchodzą do środka, okazuje się, że kobieta nie żyje. Leży na podłodze. Jest zmasakrowana. Od razu widać, że została bestialsko zamordowana.

- Pamiętam, że jak się bije świniaka, to tak zakrwawiony nie jest, jak ta kobieta była. I zdaje się w piżamie tylko była. Widziałem, jak ją wynosili w worku, to ta krew się lała – opowiada sąsiad zamordowanej pani Barbary.

- Musiała się bronić! Przecież nie dał rady jej dobić, a była poobijana niesamowicie! Siniak na siniaku na twarzy! – rozpacza Stanisław Lebiedziński, mąż pani Barbary.

- Kilkukrotne złamanie żuchwy, głowa cała potłuczona, wszystkie żebra połamane w kilku miejscach, jedno żebro przebiło płuca… Zbrodnia trwała około godziny. Miała bransoletkę złotą, dwa pierścionki, obrączkę, to wszystko zostało – opowiada Andrzej Zimnoch, brat ofiary.  

Od sąsiada kobiety słyszymy, że początkowo policja wytypowała młotek jako narzędzie zbrodni. - Kilka razy przyjeżdżała policja: młotek, młotek, że tu miała odciśnięte kwadraty. Potem się okazało, że ktoś ją taboretem dobijał – mówi.

- Jeszcze żyła, to wziął jakiś sznurek czy coś tam i jeszcze udusił ją, po prostu. Widocznie dawała znaki życia – dodaje Cecylia Olejkowska, szwagierka pani Barbary.

Na koniec morderca próbował wysadzić dom w powietrze, by zatrzeć ślady. Odkręcił butlę gazową, a na jej wierzch położył mały dywan, który podpalił.

- Tak się wszyscy bali, że jak była rodzina, to wszyscy spali w jednym kącie i w wiaderko się załatwiali. Bo to było pierwsze coś takiego w Surażu. Ja miałem siekierę w domu i teraz jeszcze u mnie nóż wisi na ścianie. My też myślimy, że może to swój. Może. A morze jest szerokie i głębokie – opowiada sąsiad pani Barbary.

Jako pierwszy w cieniu podejrzeń znalazł się Bogdan N. – syn sąsiadów pani Barbary. Często pomagał jej w pracach przy gospodarstwie. Ufała mu. Kiedy w jej domu wybuchł pożar, jako jeden z pierwszych znalazł się na miejscu zbrodni.

- On co mógł…on mógł kogoś wpuścić. Bo nigdy żona nie otworzyła drzwi komuś obcemu. Dla niego by otworzyła – tłumaczy Stanisław Lebiedziński.

- On pierwszy znalazł się na miejscu zbrodni. To jest charakterystyczne. Portret psychologiczny sprawcy pasuje do tej osoby, On ma jednak alibi, dawali mu je rodzice – dodaje mec. Jan Chojnowski, pełnomocnik rodziny pani Barbary.

- Syn był na policji, ale że podejrzewany, to ja nie wiem. Teraz nie będę go budzić, bo pijany! On chodzi i chla. Jestem pewna, że w domu był wówczas. Dobranoc! – mówi nam matka Bogdana N.

Sam Bogdan N. jest mniej rozmowny. - P… się – mówi, gdy kolejny raz pukamy do jego drzwi. - Chcesz, żebym psa spuścił?! P.. się! Zaraz, k…, pałą wyjdę ci wp… to będziesz miał – grozi.

Morderca pani Barbary pozostawił po sobie bardzo niewiele śladów. Na miejscu zbrodni śledczym udało się jednak zabezpieczyć jego zapach. Okazało się, że pasuje on do Piotra L. – 32-letniego wówczas mieszkańca Suraża. Znał panią Barbarę. Był również znany organom ścigania.

- Oni mieli sporo na sumieniu, głównie kradzieże, ale z tym, to nie miał nic wspólnego – mówi znajomy Piotra L.
Reporter: On coś mówił kiedykolwiek o tej sprawie? Rozmawialiście o tym?
- Nie. On w ogóle mało mówi. Przestraszył mnie pan. On zawsze był wariat.
- Co to znaczy?
- Taki lekko szalony.
- A jutro będzie się pan z nim widział?
- Zaraz powinien tutaj być.

- Ja to w d… mam. A to, co, k…, w sądzie, czy coś - mnie koło ch… to lata. Gdyby były moje zapachy czy braciaka, to siedziałbym. Kto mógł to zrobić w Surażu? To ktoś z innego miasta – przekonuje Piotr L.

Od pełnomocnika rodziny pani Barbary Jana Chojnowskiego słyszymy, że żaden z mężczyzn nie został przebadany wykrywaczem kłamstw. Dlaczego? - Ano właśnie, pytanie… - mówi mecenas.

- Inny materiał dowodowy wskazywał na to, że oni nie popełnili tej zbrodni. Nie było wątpliwości co do tego – zapewnia Karol Radziwonowicz z Prokuratury Rejonowej w Białymstoku. Po chwili dodaje jednaj, że od zbrodni minęło już 17 lat i nie sposób wykluczyć kogokolwiek.

Ponowne badanie zapachu zabezpieczonego na miejscu zbrodni przyniosło zupełnie odmienny wynik. Ku zdziwieniu śledczych okazało się, że zapach nie należy jednak do Piotra L. Nikomu nie przedstawiono więc żadnych zarzutów. Śledztwo stanęło w miejscu. W grudniu 2002 roku z braku wykrycia sprawców sprawę umorzono.

- Właściwie to teraz należy przeprowadzić kolejny eksperyment zapachowy, który byłby rozstrzygający. Bo przy dwóch laboratoriach, dwa różne wyniki, to sprawa nadal jest jakby nierozstrzygnięta – zauważa Robert Duchnowski, były pracownik laboratorium kryminalistycznego Komendy Stołecznej Policji.

- Gdyby organy śledcze postąpiły tak, jak mówiłem… To znaczy zastosowano areszt, to  może by sprawa potoczyła się inaczej. Areszt to jest też element śledztwa – dodaje mecenas Chojnowski.

Mąż pani Barbary wyznaczył 10 000 dolarów nagrody za pomoc w odnalezieniu mordercy.*

* skrót materiału

Reporter: Rafał Zalewski

rzalewski@polsat.com.pl