Nie płacą i nie chcą zwolnić. Dramat pracowników znanego browaru

Połczyn-Zdrój w województwie zachodniopomorskim oprócz uzdrowiska słynął również z lokalnego browaru istniejącego od 1825 roku. Od stycznia tego roku w browarze nie warzy się już piwa. Bez pracy pozostało kilkadziesiąt osób. Od maja nie dostają pensji. Zakład ich nawet nie zwolnił, bo musiałby wypłacić odprawy. Ludzie zadłużają się, by przeżyć, a prezes przekonuje, że produkcję uda się wznowić.

- Jestem maszynistą na chłodni, pracuję 27 lat w tym zakładzie pracy, teraz utrzymuje mnie żona – mówi jeden z pracowników browaru.

- Od maja pracodawca nie wypłaca nam wynagrodzeń, nie zwalnia nas, nie wystawia świadectw pracy – tłumaczy inny pracownik.

- Mnie utrzymuje mąż, zarabia 1700 zł – dodaje jedna z pracownic.
Pani Irena i pan Waldemar pracowali razem w browarze prawie 30 lat. Dziś obydwoje stracili pracę. Nie mają za co żyć.

- Oboje nie mamy żadnego dochodu. Dzieci nam pomagają. Chciałabym przejść na wcześniejszą emeryturę, nie musiałabym prosić nikogo o jakieś pieniądze na chleb, ale nie mamy dokumentów – mówi pani Irena. 

- Prezes nam obiecał, że do końca listopada wypłaci jakieś pieniądze, na obietnicach się skończyło – opowiada pan Waldemar.

Pracownicy czują się zakładnikami browaru, bo nikt ich nie zwolnił. Od miesięcy nie dostają też żadnych wynagrodzeń.
Taka sytuacja to dramat dla wielu rodzin.

- Nie mam świadectwa pracy, nie wiem, czy mogę cokolwiek robić, wiek już taki, że gdzie ja podejmę pracę? – zastanawia się jedna z pracownic.

- Od lutego pieniądze wpływają, np. 300 zł. To jest jałmużna, to może nam starczyć na odsetki bankowe od naszych kredytów, bo z tym to się wiąże, że ludzie są strasznie zadłużeni – dodaje inny pracownik.

Reporterka: Teraz ten browar jest w czyich rękach: angielskich czy czeskich?
Jaromir Kaczanowski, prezes zarządu Fuhrmann SA w Połczynie-Zdroju: On nadal jest w rękach angielskich na dzisiejszą chwilę.
Reporterka: Ale Anglicy go nie chcą i Czesi też?
Prezes: Czesi - to tego tak do końca nie wiemy, gdyż w tej chwili trwa spór sądowy.

Prezes spółki, która prowadzi browar twierdzi, że na zwolnienie pracowników zwyczajnie nie ma pieniędzy. A pracownicy mogą się zwolnić sami.

- To jest tak, że tej załogi też się nie da zwolnić bezkosztowo. Przy zwolnieniach grupowych musimy mówić o 6-miesiecznych odprawach – mówi prezes Kaczanowski.
Reporterka: Oni się czują zakładnikami.
Prezes: Myślę, że największym zakładnikiem, ale ja odbieram to bardzo pozytywnie, jestem ja, bo z racji swojej odpowiedzialności, swojej funkcji, muszę tu być do końca, na mostku kapitana. A po to tutaj jestem, żeby nie zamknąć tego miejsca, tylko w najbliższym czasie uruchomić tutaj produkcję.

- Jeżeli sama się zwolnię, to stracę odprawy i zaległe pensje. Być może mogłabym sądownie o to walczyć, ale to by trwało do 5 lat – tłumaczy jedna z pracownic.

Prezes browaru zapewnia, że trwają negocjacje z kolejnymi inwestorami. W obietnice prezesa nie wierzą zdesperowani
pracownicy zakładu. Tracą nadzieję, że odzyskają zaległe pensje.

- Na dziś widoki są takie, że ostatni tydzień stycznia, to data, gdzie zakładane jest nie tyle wznowienie produkcji, co rozpoczęcie przygotowań do wznowienia produkcji, które potrwają około 3 tygodni. Wiem, że ludzie w to nie wierzą i im się po części nie dziwię, bo myśmy dostali tyle obietnic ze strony czeskiej i tyle padło terminów, że praktycznie nikt nie chciał wierzyć – opowiada prezes Kaczanowski.*

* skrót materiału

Reporter: Aneta Krajewska

akrajewska@polsat.com.pl