Firma „nagle” straciła majątek. Pracownicy walczą o zaległe pensje

Byli pracownicy firmy Kapema zajmującej się instalowaniem klimatyzacji i wentylacji walczą o zaległe pensje. Przedsiębiorstwo funkcjonowało bez zarzutu do 2013 r. Wówczas pojawiła się powiązana z właścicielem Kapemy spółka Everest, do której, jak twierdzi były kierownik w firmie, przelewano duże sumy pieniędzy na lewe faktury. Żaden komornik nie potrafi odzyskać pieniędzy pracowników.

Pan Bogdan Kordecki firmie Kapema z Piaseczna pracował przez prawie 15 lat.

- Przeważnie żeśmy robili obiekty rządowe. ABW, NIK, banki wszystkie. Nie było takich przypadków, jak to się słyszy, że nieraz jakiś prywaciarz nie wypłacił, bo to wszystko były roboty budżetowe. W 2013 roku zaczęły gdzieś te pieniądze wypływać  - opowiada pan Bogdan Kordecki.

W kwietniu 2015 roku firma przestała wypłacać pensje swoim pracownikom. Taka sytuacja utrzymywała się miesiącami, po upływie których większość załogi rozwiązała umowy o pracę z winy pracodawcy.

- Nie dostałem ani wypłaty, ani ekwiwalentu za urlop, gdzie pan P. podpisał zobowiązanie, że zapłaci za urlop – mówi Mirosław Paczkowski, który w firmie pełnił funkcję kierownika kontraktów.

Jak opowiada, miał pełen wgląd w dokumenty finansowe. Dlaczego w pewnym momencie firma straciła płynność? 

- Bo pan P. założył dwa lata wcześniej, w 2013 r., drugą firmę. Wpływały faktury i m.in. były o to z nami sprzeczki, bo nie chciałem podpisywać faktur wystawionych przez firmę, której na budowie nie widziałem. Nie chciałem później włóczyć się po sądach i odpowiadać, dlaczego pieniądze wypływają z firmy – mówi Mirosław Paczkowski i dodaje: 
- To są lewe faktury wystawiane na firmę Kapema przez firmę Everest, gdzie tej firmy w ogóle nie było na budowie, nikt jej nie widział, ale faktury były wystawiane.
Reporter: Czyli firma Everest to jest taki twór, który został stworzony przez pana P.?

Paczkowski: Tak, tylko po to, żeby wyprowadzić pieniądze z naszej firmy, dla której pracowaliśmy tyle lat.

Sprawdziliśmy: z wpisów w Internetowym Monitorze Sądowym wynika jasno, że w okresie, w którym zaczęły się problemy firmy Kapema, Andrzej P. figurował również jako jeden ze wspólników w firmie Everest.

- W momencie, kiedy firma została okradziona, to z czego miałem wypłacić? – pyta Andrzej P., były właściciel firmy Kapema.
Reporter: Okradziona przez kogo? Pan Paczkowski twierdzi, że to były pieniądze wyprowadzane celowo do spółki Everest.

Andrzej P.: Pierdoły opowiadają! Ludzie to są… No, tacy są ludzie.

Pracownicy bez problemu uzyskali w sądzie nakazy zapłaty. Niestety żaden z prowadzących egzekucję komorników nie był w stanie wyegzekwować ich zaległych wypłat. Okazało się bowiem, że firma Kapema nie posiada żadnego majątku.

- Poszedłem do komornika w Piasecznie, który tam miał najbliżej do firmy, ale nieskuteczność egzekucji. Pan P. nie stawiał się na żadne wezwania - mówi Bogdan Kordecki.

- Mamy te wyroki, możemy je sobie w ramki włożyć. Na tym się kończy – ocenia Wacław Podgórski.

- Jest mi winien około 8 tys. zł, ale to nie jest wszystko takie proste. Obdzwoniłem chyba wszystkie firmy windykacyjne, chcąc sprzedać ten swój dług. Żadna, jak tylko usłyszała, o co chodzi, nie była tym zainteresowana – opowiada Kazimierz Paczkowski.

Pokrzywdzeni pracownicy zwrócili się do Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. Tam jednak również odmówiono im wypłaty zaległych wynagrodzeń, ponieważ firma Kapema nie ogłosiła upadłości.

15 poszkodowanym pozostała jedynie droga cywilna, która jednak jest kosztowna i wcale nie ma gwarancji, że przyniesie powodzenie.

- To jest tak wszystko robione, że prawo na to pozwala, że nie mamy żadnego jako pracownicy prawa, natomiast wszystkie instytucje mają prawa - ocenia Kazimierz Paczkowski.*

* skrót materiału

Reporter: Jan Kasia

jkasia@polsat.com.pl