Spółdzielnia sprzedała ich mieszkania, jako… niezamieszkałe

Prezes spółdzielni mieszkaniowej w Radomsku sprzedał lokale, w których mieszkali ludzie i to nawet od 40 lat. Udało nam się zdobyć akty notarialne dwóch lokali. Zapisy wskazują, że spółdzielnia sprzedała je jako… przeznaczone do remontu i niezamieszkałe. Sprawa trafiła do sądu.

W latach 80. pracownicy fabryki maszyn w Radomsku otrzymali przydziały na mieszkania, które po jej zamknięciu przeszły pod administrację spółdzielni mieszkaniowej „Fazena”. W maju ubiegłego roku spółdzielnia sprzedała lokalnemu przedsiębiorcy kilka lokali. Okazało się, że zostały one sprzedane z ich właścicielami. Dlaczego?
- Bo są nasze i mieliśmy długi. Szukaliśmy pieniędzy po prostu, a ci ludzie (lokatorzy) dostali propozycję wykupienia i z tego nie skorzystali – odpowiedział nam Adam P., prezes spółdzielni mieszkaniowej, kiedy we wrześniu pierwszy raz interweniowaliśmy w sprawie sprzedanych mieszkań.

- U każdego z lokatorów byłem, z każdym się przywitałem, zapoznałem. Zaproponowałem możliwość ewentualnego wynajmu, jeżeli jest taka z ich strony wola. Kilkoro z nich się zgodziło, kilkoro nie – mówił Krzysztof K., nowy właściciel lokali.

Barbara Osiewicz z rodziną oraz Danuta Nowicka mieszkają na osiedlu blisko 40 lat. Ich mężowie pracowali w upadłej fabryce maszyn. Kobiety czują się bezsilne i oszukane. Nie rozumieją, jak prezes spółdzielni mógł sprzedać mieszkania bez ich wiedzy.

- Nie wierzyłam, że tak można postąpić. Jak mąż poszedł do prezesa, to wypierał się, że sprzedał. Mieliśmy mniej za nie płacić, a tu się okazało, że mamy jeszcze do tego tysiąc złotych dopłacać – opowiada Barbara Osiewicz.

- Chciałam wykupić mieszkanie, to mi powiedział, że jestem dzikim lokatorem, że nie jestem głównym najemcą. Był nim były mąż, co nie żyje – tłumaczy Danuta Nowicka.

- To nie spółdzielnia proponuje tym najemcom wykup lokali. Tylko na ich wniosek spółdzielnia przekształca to prawo w prawo własności. Nie odwrotnie. Spółdzielnia nie może narzucić najemcom przekształcenia, wyprowadzenia, nie może narzucać terminów. Spółdzielnia ma grzecznie czekać na to, aż mieszkańcy złożą wniosek o przekształcenie. Oni mogą w ogóle tego wniosku nie złożyć – zauważa Witold Balas, pełnomocnik sprzedanych lokatorów.

Prezes spółdzielni nie ma sobie nic do zarzucenia. Uważa, że do sprzedaży mieszkań doszło zgodnie z prawem.

Sprzedani lokatorzy nie dają za wygraną. W sierpniu ubiegłego roku, po naszej interwencji, pojawiły się dowody, które mogą pomóc lokatorom.
- Dowiedzieliśmy się o akcie notarialnym, że widnieje w nim zapis, że nasze mieszkanie jest wpisane jako pustostan i że jest niby do remontu. I dlatego zostało sprzedane. A my cały czas mieszkamy – opowiada Barbara Osiewicz.

- Przecież to nie pustostan był, bo to mieszkanie jest zamieszkałe. To jak: nowy właściciel kupował pustostan i nie sprawdził, że tutaj ktoś mieszka? – pyta Danuta Nowicka.

Nieoficjalnie wiadomo, że spółdzielnia planuje sprzedaż kolejnych lokali, które jeszcze jej zostały. Potem zamierza ogłosić upadłość.
- Proszę pana, nie będę rozmawiał. Sprawa jest w sądzie. Nie będziemy rozmawiać – mówi Adam P., prezes spółdzielni.

Sprawa rodzin Osiewiczów i Nowickich trafiła do sądu. Ten sprawdzi, czy zapisy aktu notarialnego są zgodne z prawdą i prawem. Sprzedani mieszkańcy mają nadzieję, że ich problemem niedługo zajmie się też prokuratura, a prezes spółdzielni nie uniknie odpowiedzialności.

- Nie możemy unieważnić aktu notarialnego, bo tego się nie da zrobić w obecnym stanie prawnym – mówi Witold Balas, pełnomocnik sprzedanych lokatorów.

- Człowiek jest bezsilny, jedyne na co może liczyć, to na pozytywne rozstrzygniecie sprawy w sądzie – dodaje Artur Nowicki, syn pani Danuty.*

* skrót materiału

Reporter: Paweł Gregorowicz

pgregorowicz@polsat.com.pl