Kupili autobus z nieoryginalnym numerem VIN. To koniec ich firmy
Państwo Dragunowiczowie z Ustronia kupili od Henryka B. autobus turystyczny, który - jak się później okazało – w miejscu fabrycznego numeru VIN miał inny! Dragunowiczowie sądzą, że pojazd złożono z kilku innych. Henryk B. reklamacji nie przyjmuje. Autobus się psuł i nie zarabiał na siebie, dlatego Dragunowiczowie nie mogli spłacać leasingu. Teraz muszą oddać bankowi ponad 400 tys. zł. To koniec ich firmy.
Trzy lata temu państwo Dragunowiczowie założyli firmę zajmującą się przewozem osób. Byli bardzo szczęśliwi, bo własna działalność była spełnieniem ich marzeń.
- Moja kariera z przewozem osób to już blisko 20 lat, bo od tylu jestem kierowcą zawodowym autokaru. Było dobrze do czerwca ubiegłego roku, dopóki nie zakupiliśmy pięknego autokaru Neoplan od Henryka B., firma B. Travel – opowiada Sebastian Dragunowicz
Dragunowiczowie wzięli autobus w leasing w ING Banku Śląskim. Przez pięć lat mieli spłacić 330 tys. zł. Przed podpisaniem umowy bank przysłal swojego rzeczoznawcę, który stwierdził, że z pojazdem wszystko jest w porządku. Oprócz autobusu Dragunowiczowie wzięli w leasing dwa mniejsze auta.
- Odbył się kurs dla biura podróży Itaka do Francji. Niestety dojechaliśmy tylko do Frankfurtu, bo autobus odmówił posłuszeństwa. Ludzie zostali zakwaterowani w hotelu, a rano rejsowymi autobusami wrócili do kraju. My na miejscu usuwaliśmy usterki w autoryzowanym serwisie – opowiada pan Sebastian.
Po drugim kursie do Czarnogóry autobus znowu się popsuł i stał dwa tygodnie w naprawie. Ale prawdziwy dramat zaczął się, kiedy kierowca Dragunowiczów pojechał na stację diagnostyczną.
- Zadzwonił do mnie kierowca i kazał szybko przyjechać na stację diagnostyczną, bo chcieli wezwać policję. Okazało się, że jest wadliwy numer, VIN jest wspawany w inny numer – wspomina Sebastian Dragunowicz.
Po takiej informacji Dragunowiczowie powołali swojego rzeczoznawcę. Niestety ten potwierdził to, co usłyszeli na stacji diagnostycznej.
- Nierówności i zgrubienia świadczą o wcześniejszym zamontowaniu elementu VIN, nie jest on fabryczny, poza tym, jeśli chodzi o same znaki, to nie jest zachowana ciągłość numeru. W czasie oględzin stwierdzono nieprawidłowości w zakresie innych podzespołów: układu hamulcowego, zawieszenia, jakości zamontowanych opon. Stwierdzono wcześniejsze naprawy blacharsko-lakiernicze – wyjaśnia Adam Siekierka, rzeczoznawca samochodowy.
- Mam podejrzenia, że on jest złożony z trzech różnych części, że jest dużo starszy, niż widnieje w dowodzie rejestracyjnym – mówi o autobusie Dagmara Dragunowicz.
Pani Dagmara i pan Sebastian zgłosili sprawę do prokuratury. Opinię rzeczoznawcy wysłali do Henryka B. z Andrychowa, który sprzedał im autobus. Poprosili o wymianę pojazdu, bo ten ma ukrytą wadę prawną.Ale Henryk B. nie ma takiego zamiaru.
- Taką opinię to każdy może na kolanie napisać. Z mojej strony nie ma tu żadnego przekrętu. Kupiłem takie auto, z takim numerem i w góle nieświadomy jestem, że tam ktoś coś przebijał. Nie sprzedałbym takiego auta komuś – zapewnia sprzedawca autobusu.
- Nie wierzę mu. To jest człowiek, który ma dużo więcej doświadczenia niż my, dużo dłużej prowadzi własną firmę, ma kilkanaście aut, prowadzi biuro podróży, mając swoich mechaników, własny warsztat. Nie wierzę, że nikt tego nie zauważył – mówi Sebastian Dragunowicz.
Ponieważ autobus cały czas był w naprawie, Dragunowiczowie nie byli w stanie spłacać rat, które przez pierwsze miesiące miały wynosić po 27 tys. zł brutto. Kiedy dowiedzieli się, że autobus ma wklejony VIN, udali się do banku. Ten wypowiedział im umowy na wszystkie trzy leasingi.
- Bank domaga się od nas spłaty całości autobusu, czyli 330 tysięcy netto, niecałe 450 tysięcy brutto – informuje pan Sebastian.
To oświadczenie ING Banku Śląskiego:
„Przy dużej zaległości w spłacie rat leasingowych i bardzo szybkiej utracie wartości przedmiotów leasingu, jakim są pojazdy, nie ma praktyki rynkowej zawieszania harmonogramu spłat. Pojazdy to aktywa, które z czasem tracą na wartości, co później ma znaczenie w przypadku ich wyceny i zbycia na rynku".
- Mimo, że płaciliśmy raty regularnie za te dwa pozostałe auta, bank księgował te raty na poczet największej, zaległej należności, za autobus, co doprowadziło do tego, że te raty figurują jako niezapłacone i także wypowiedziano nam umowę. Chcą nam zabrać wszystkie trzy auta. Dla nas jest to koniec firmy. Mamy szereg umów z różnymi firmami, biurami podróży, z pensjonatami. Biura nas obciążają za niewykonane usługi – tłumaczy pan Sebastian.
Dragunowiczowie już figurują w BIK-u. Nie dostaną kredytu na kolejny autobus.
- Idąc do normalnej pracy na etat nie jesteśmy w stanie tego spłacić do końca życia – podsumowuje pan Sebastian.*
* skrót materiału
Reporter: Paulina Bąk
pbak@polsat.com.pl