Walka z ubezpieczycielem o odszkodowanie

Jako zawodowy żołnierz pomagała innym m.in. jeżdżąc na misje do Afganistanu. Dziś walczy o powrót do zdrowia i pieniądze z odszkodowania. Życie Ewy Ostrowicz legło w gruzach po tym, jak kierowca samochodu uderzył w jej motocykl. Sąd winnym wypadku uznał kierowcę auta. Mimo wyroku i opinii biegłych ubezpieczyciel wie lepiej, jak doszło do wypadku kobiety i odmawia wypłaty pieniędzy.

33-letnia Ewa Ostrowicz z Pabianic jest zawodowym żołnierzem. Na swoim koncie ma dwa wyjazdy na misje do Afganistanu. Zawsze to ona niosła pomoc. Ratowanie ludzkiego życia było jej codziennością.

- Jestem pielęgniarką anestezjologiczną, więc u mnie przede wszystkim liczyło się zabezpieczenie pacjenta w szpitalu – opowiada.

14 sierpnia 2015 roku pani Ewa jechała motocyklem z Pabianic do Warszawy. Na jednym z łódzkich skrzyżowań doszło do dramatu.

- Pani Ewa jechała z Łodzi w kierunku Zgierza ulicą Szczecińską. Przejeżdżając przez skrzyżowanie z ulicą Hodowlaną kierowca samochodu marki Citroen C4 wyjeżdżał z ulicy podporządkowanej z zamiarem przejazdu tego skrzyżowania na wprost i uderzył w jadącą motocyklistkę – opowiada Kamil Boncler, pełnomocnik pani Ewy.

Lekarze stoczyli walkę, by nie amputować pani Ewie nogi. Przeszła 25 operacji. Większość bez znieczulenia ogólnego, bo była wówczas w piątym tygodniu ciąży.

- Nie miałam 6 cm kości piszczelowej, nie miałam mięśni łydki, bo zostały rozszarpane – opowiada pani Ewa.

- Okazało się, że płytka tytanowa, która została umieszczona w nodze pani Ewy, nie przyjęła się, organizm odrzucił ją. Noga zaczęła, brzydko mówiąc, gnić. Powstała ropiejąca rana, doszło do zakażenia kości - mówi Kamil Boncler, pełnomocnik pani Ewy.

Kierowca samochodu przyznał się do winy i dobrowolnie poddał się karze. Łódzki sąd skazał Andrzeja B. za to na osiem miesięcy w zawieszeniu na dwa lata.

Pani Ewa sądziła, że jeśli jest wskazany sprawca, to jego ubezpieczyciel wypłaci jej odszkodowanie. Myliła się. Ubezpieczyciel - firma AXA - uznał bowiem, że to pani Ewa przyczyniła się do wypadku! Powołano biegłego ds. rekonstrukcji wypadków drogowych.

- Biegły oszacował prędkość pani Ewy w przedziale 27-33 km/h, więc jechała nie tylko z prędkością administracyjnie dozwoloną, ale z prędkością, która w tych warunkach ruchu pozwalała bezpiecznie jechać. Prawdopodobnie linią obrony (firmy AXA), przyjętą gdzieś tam w toku postępowania likwidacyjnego, będą stwierdzenia kierowcy Citroena, który próbował bronić swego stanowiska, że pani Ewa jechała 70 km/h – tłumaczy Kamil Boncler, pełnomocnik pani Ewy.

- Wolno jechałam, bo zmieniły mi się ledwo co światła. Zapaliło się zielone i ruszyłam. Od świateł do miejsca wypadku było jakieś 10 metrów – wspomina pani Ewa.

Andrzej B. nie zdecydował się udzielić nam oficjalnej wypowiedzi przed kamerą.

 - On zeznaje jak chce. Z jednej strony się przyznaje do popełnionego czynu, a z drugiej strony, właśnie w sprawie z AXA, mówi zupełnie coś innego. Zeznaje, że jestem winna tego całego zdarzenia – mówi pani Ewa.

AXA odmówiła nam spotkania przed kamerą. Przed panią Ewą kolejne operacje, rehabilitacja i długa sądowa batalia z ubezpieczycielem.

- Nie mam nic ze starego życia. Teraz tylko kule i proszenie się ciągle kogoś o pomoc, bo  jestem uzależniona od osób trzecich – podsumowuje pani Ewa.*

* skrót materiału

Reporter: Irmina Brachacz-Przesmycka

ibrachacz@polsat.com.pl