Kamienica sprzedana za bezcen z mieszkańcami. Spółdzielnia i miasto umywają ręce

- Jak można sprzedać budynek (12 mieszkań – red.) z gruntem w centrum miasta za 400 tysięcy złotych? – pyta jeden z lokatorów dwupiętrowej kamienicy w Gdańsku-Oliwie, gdzie jedno mieszkanie warte jest ok. 300 tys. zł. Transakcję przeprowadziła spółdzielnia mieszkaniowa, a nabywca szybko odsprzedał nieruchomość już za 1,2 mln zł. Mieszkańcy są w szoku, bo według nich i prokuratury… budynek należy do miasta. Tylko gdański ratusz do kamienicy się nie przyznaje.

Ponad 2 lata trwa dramat mieszkańców zabytkowej, dwupiętrowej kamienicy z 1936 roku z 12 komunalnymi mieszkaniami w Gdańsku-Oliwie. Jej lokatorzy w 2015 r. nagle zostali poinformowani o sprzedaży gruntu i domu przez spółdzielnię mieszkaniową Budowlani.

- To był szok, przychodzimy z pracy, a na drzwiach kartki, że jesteśmy sprzedani prywatnemu właścicielowi – wspomina Józef Wiśniewski.

- Grunt pod budynkiem został sprzedany za 400 tysięcy. Tu jest dwanaście mieszkań, gdzie jedno w tej lokalizacji kosztuje około 300 tys. zł – dodaje inny lokator Grzegorz Walukiewicz.

Zdziwienie wśród lokatorów wywołała nie tylko wiadomość o sprzedaży budynku wraz z mieszkańcami prywatnej osobie, ale także informacja, że zrobiła to spółdzielnia mieszkaniowa. Mieszkańcy byli przekonani że właścicielem ich budynku jest miasto Gdańsk.

- Zawsze płaciliśmy czynsz do Urzędu Miasta Gdańska, kaucję wpłacałam do urzędu miasta i remonty były przeprowadzane przez magistrat – opowiada Marianna Krasa., a jej mąż Krzysztof dodaje, że dowiedzieli się, że spółdzielnia ma coś wspólnego z ich budynkiem dopiero, gdy został sprzedany.

- Miasto kominy robiło (remontowało), rury kwasoodporne. Czyli to był prezent dla spółdzielni? – pyta Józef Wiśniewski.

Lokatorzy doznali kolejnego szoku, kiedy okazało się, że firma, która kupiła nieruchomość za 400 tys. zł, pół roku później odsprzedała ją deweloperowi z Warszawy za 1,25 mln zł.
Podwórko, na którym rosły drzewa, szybko stało się placem budowy. Nowy właściciel rozpoczął budowę Domu Akademickiego z mikroapartamentami na sprzedaż.

- Miesiąc temu dostaliśmy natychmiastowe wypowiedzenia. Dziś już jesteśmy tu nielegalnie wobec nowego nabywcy – tłumaczy Krzysztof Krasa.

Usiłowaliśmy porozmawiać z władzami spółdzielni. Głównego prezesa nie zastaliśmy w biurze.
W sekretariacie odesłano nas do zastępującego go prezesa technicznego. Okazuje się, że władze spółdzielni twierdzą, że z budynkiem mieszkalnym nie miały nic wspólnego.

Reporter: Jak można było sprzedać za 400 tysięcy taką parcele?
Prezes techniczny: Bo to dzierżawa wieczysta, budynek nie był nasz. Nie mogliśmy więc go sprzedać, bo nie został przez nas przejęty, wykupiony.

Innaczej ocenia to prokuratura.

- Nastąpiło przeniesienie własności gruntu, jak i własności budynku przez spółdzielnię – informuje Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.

Także gdański magistrat tłumaczy, że to nie on był właścicielem budynku. Utrzymuje, że jest nim spółdzielnia, a urzędnicy pełnili tam rolę zarządcy nieruchomości. Dlatego inkasowali czynsz i remontowali budynek.

- Od 1970 roku budynek położony przy ulicy Grunwaldzkiej 597 nie należy do miasta. Zarówno grunt, jak i budynek znajdujący się na działce został objęty umową użytkowania wieczystego. Tak więc spółdzielnia odpowiadała za budynek i lokatorów – mówi Alicja Bittner z Urzędu Miasta Gdańska.

- Myśmy wszyscy wyremontowali mieszkania: okna, drzwi, podłogi, ogrzewanie gazowe. To kosztowało mnie 16 tys. zł. Zgodę wydał Urząd Miasta Gdańska. Skoro urząd twierdzi, że nie było go, to czemu zgodę wydał? – pyta Józef Wiśniewski.

- Proszę pytać spółdzielnię, że nie informuje, kto jest właścicielem – odpowiada Alicja Bittner z Urzędu Miasta Gdańska.
Reporter: Pytam państwa jako zarządcę. Zarządca też powinien o tym poinformować. 

- Jestem pewna, że mieszkańcy wiedzieli, kto jest właścicielem mieszkań.

Gdańska prokuratura nie zgadza się ze stanowiskiem miejskich urzędników. Jej zdaniem w 1970 roku przekazano spółdzielni jedynie grunt w wieczyste użytkowanie. Nigdy nie doszło do przejęcia budynku.

- Spółdzielnia sprzedała grunt i budynek, do którego nie miała prawa, a miasto jest cały czas właścicielem budynku. Prokuratura nie znalazła żadnego dokumentu, który przeniósłby własność na rzecz spółdzielni – mówi Grażyna Wawryniuk z Prokuratury Okręgowej w Gdańsku.

- Nieprawidłowości są takie, że spółdzielnia nie mogła zbyć czegoś, czego nie miała, a miasto nie powinno zamykać na to oczu i doprowadzić do wyprowadzenia swojej własnej nieruchomości. Powinna reagować – podsumowuje senator Lidia Staroń.*

* skrót materiału

Reporter: Artur Borzęcki

aborzecki@polsat.com.pl