Wypadku nie pamięta, nie wierzy w wersję pracodawcy
Elektryk Mateusz Kinalski miał poważny wypadek na terenie PKN Orlen w Płocku. Miał tak ciężkie obrażenia głowy, że lekarze nie byli pewni, czy przeżyje. Do wypadku doszło na terenie Orlenu, w czasie pracy, ale pan Mateusz nie dostał odszkodowania. Jedna z najpotężniejszych spółek Skarbu Państwa uznała, że mężczyzna wypadł z wózka akumulatorowego przez rażące naruszenie zasad bezpieczeństwa. Pan Mateusz nie wierzy, by było to możliwe. Wypadku nie pamięta, dlatego szuka świadków zdarzenia.
Jest 29 września 2016 roku. Mateusz Kinalski zatrudniony w jednej ze spółek PKN Orlen jako elektryk, tuż po szóstej rano zaczyna pracę. Tego, co stało się potem, jak mówi, do dziś nie pamięta. Wiadomo, że na terenie zakładu zdarzył się wypadek. Pan Mateusz w stanie zagrażającym życiu, z poważnymi urazami głowy trafił do szpitala.
- Lekarz, który miał operować, kazał nam się przygotować na wszystko – opowiada Dariusz Kinalski, ojciec pana Mateusza.
Jego syn po poważnej operacji głowy dochodził do siebie pół roku. Potem wrócił do pracy do PKN Orlen. Przeżył szok, gdy okazało się, że firma nie uznała zdarzenia za wypadek przy pracy i nie wypłaciła odszkodowania. Stwierdziła za to, że pan Mateusz z własnej woli wyskoczył z wózka akumulatorowego. Z rażącym naruszeniem zasad bezpieczeństwa.
- Śledztwo, które było w tej sprawie prowadzone, miało charakter rutynowy. Ocena zgromadzonego materiału dowodowego nie dała podstaw do tego, żeby komukolwiek przypisać sprawstwo czynu zabronionego – informuje Norbert Pęcherzewski, szef Prokuratury Rejonowej w Płocku.
- Ja nie mogę dojść do siebie z tym. Zrobili z niego samobójcę – rozpacza Dariusz Kinalski, ojciec pana Mateusza.
Dawny współpracownik pana Mateusza: Nic nie ukrywamy, jak było. Nie wiem, co mu odwaliło.
Reporterka: A dlaczego pogotowie nie zostało od razu wezwane? On jakiegoś guza miał na głowie, rzeczywiście?
Dawny współpracownik pana Mateusza: Nic nie było widać.
Jednak rodzinę Mateusza Kinalskiego nurtuje fakt, że dochodzenie było prowadzone w oparciu o zeznania pasażerów wózka. Ci twierdzą jednak, że nie widzieli samego wypadku. PKN Orlen nie zawiadomił o nim żadnych służb. Na ciele pan Mateusza nie było widocznych zadrapań, mimo że wypadł na twardy asfalt. Dlatego rodzina twierdzi, że ciężko rannego pana Mateusza przyniesiono z innego miejsca.
- Protokół powypadkowy mówi, że do zdarzenia doszło o 7:45. O 8:25 syn był został przyjęty przez ratownika medycznego. Więc to jest 40 minut. Gdzie syn był przez ten czas? Co z nim robili w tak ciężkim stanie, gdzie go przetrzymywali? Przecież on mógł stracić życie – mówi matka Marzena Kinalska.
Reporterka: On się rzeczywiście nie zapiął tymi pasami?
Dawny współpracownik pana Mateusza: Jakby się zapiął, toby nie wyleciał.
Reporterka: A rzeczywiście wyleciał?
Dawny współpracownik pana Mateusza: No tak, on leżał na ziemi.
Reporterka: Ale pan widział, jak on upadał?
Dawny współpracownik pana Mateusza: Nie. Tam wszystko jest napisane. My żeśmy dopiero… jak odjechaliśmy dalej,
to się zorientowaliśmy, że go nie ma.
- Na tym samym oddziale leżał inny chory i odwiedzający go zięć powiedział do mnie: to pani syn wyleciał z podnośnika. Dodał, że taki szum jest na Orlenie, że nie wiedzą, co zrobić teraz – twierdzi matka pana Mateusza.
Jednak Biuro Prasowe PKN Orlen nie chciało rozmawiać o tej sprawie przed kamerą. Oświadczenie dostaliśmy mailem.
„Pracownik świadomie opuścił poruszający się pojazd i nie miało to związku z pracą czy czynnikami zewnętrznymi. W ocenie zespołu powypadkowego zachowanie pracownika było rażącym niedbalstwem. W związku z tym zdarzenie nie zostało zakwalifikowane jako wypadek przy pracy.”
Niestety, także raport Państwowej Inspekcji Pracy nie jest korzystny dla Mateusza Kinalskiego. Stwierdza, że mężczyzna mógł wypaść z wózka, schylając się na przykład po okulary. Jednak pan Mateusz przysłał zarejestrowaną rozmowę z inspektorem pracy, która rzuca na sprawę inne światło:
„Orlen to jest przedsiębiorca potężny, a mi związali ręce tym, że nie uznali tego za wypadek przy pracy. Ja w niektórych przypadkach nie będę mógł ich nawet ukarać. Skoro nie jest wypadkiem, to guzik mogę im zrobić”.
- Taki człowiek nie jest zupełnie bezbronny. Oczywiście przysługuje mu powództwo do sądu pracy o sprostowanie protokołu powypadkowego. Co może mieć oczywiście konsekwencje na przyszłość i w zakresie odszkodowania i świadczeń z ZUS – mówi Przemysław Ligęzowski, radca prawny.
Także zdaniem eksperta, do którego dotarliśmy, sprawa nie jest tak prosta, jak widzi ją prokurator.
- Trudno jest wytłumaczalne, że wypadając nawet z tego wózka, który się porusza z określoną
Prędkością, osoba by upadła prostopadle głową na dół. Na ciele powinny zostać ślady otarć kończyn górnych twarzy, twarzoczaszki. To położenie powypadkowe nie odpowiada kinematyce tych urazów, powstania tych urazów, których doznał pokrzywdzony - mówi Zbigniew Jabłoński, ekspert ds. wypadków drogowych.
- Zwróciłem się do państwa o nagłośnienie tej sprawy. Może ktoś widział moment wypadku lub ktoś wie, słyszał coś – mówi poszkodowany w wypadku pan Materusz.*
* skrót materiału
Reporterka: Marta Terlikowska
mterlikowska@polsat.com.pl